wtorek, 11 marca 2014

Z pamiętnika psychiatry Bruce. D. Perry, M.D., Ph.D. tłumaczenie Robert TULO

„Chłopiec chowany  jak pies i inne historie z notesu psychiatry. Czego o miłości i zdrowiu uczą nas straumatyzowane dzieci” Bruce. D. Perry, M.D., Ph.D. tłumaczenie Robert TULO Waśkiewicz.
Scenariusze filmów grozy to nic w porównaniu do tego co przeżyły opisywane tutaj dzieci. Mimo że wiedziałam, i bałam się ludzi… w niektóre fragmenty tej książki wprost nie mogłam uwierzyć, jednocześnie wciągnęła mnie bez reszty. Postanowiłam podzielić się pewnymi fragmentami tego co sama dostałam w PDFie:
„Rozdział 1 – Świat Tiny
Tina była moim pierwszym dziecięcym pacjentem miała siedem lat gdy ją poznałem. Mała, krucha, kuląca się do matki i rodzeństwa, niepewna, czego się spodziewać po nowym lekarzu, siedziała w poczekalni dziecięcej kliniki psychiatrycznej Uniwersytetu Chicago.
Prowadząc ją do gabinetu i zamykając drzwi nie byłem pewien, które z nas jest bardziej zestresowane: mierząca 90 cm czarna, schludna dziewczynka z burzą pieczołowicie zaplecionych warkoczyków, czy mierzący dwa metry biały facet w dżinsach, z długimi, bezładnie pokręconymi włosami. Tina siadła na kanapie, mierząc mnie wzrokiem do stóp do głów. Po chwili wstała i, przemierzając pokój, podeszła do mnie. Wdrapała się na moje kolano i przytuliła się do mnie.
Mój lęk odszedł. Byłem wzruszony: „Boże, jaka to miła rzecz. O, ja głupi! Co za słodkie dziecko”. Tina przesunąwszy się trochę, wciągnęła rękę do mojego krocza i usiłowała rozpiąć suwak. Poczułem smutek. Delikatnie zdjąłem jej rękę z moich ud i ostrożnie uniósłszy, zdjąłem dziewczynkę z kolan.
Wcześniej, rankiem tego dnia przeglądałem jej „kartę” – pojedynczy, mały arkusz papieru z minimum informacji zebranych przez telefon przez naszą pracownicę robiącą wstępny wywiad . Tina mieszkała z matką i dwojgiem młodszego rodzeństwa. Jej matka, Sara zadzwoniła do dziecięcej kliniki psychiatrycznej pod naciskiem szkoły na przebadanie dziewczynki z powodu jej agresywnych i „nie właściwych” zachowań wobec rówieśników. Tina obnażała się przed nimi, atakowała ich fizycznie, używała seksualnego języka i starała się wciągać ich w seksualne zabawy. Nie uważała na lekcjach odmawiała wykonywania poleceń.
Najistotniejsza w wywiadzie była informacja, że między czwartym a szóstym rokiem życia, przez dwa lata, dziewczynka była wykorzystywana seksualnie. Napastnikiem był szesnastoletni syn jej niańki, który molestował nie tylko Tinę, ale i jej młodszego braciszka.
Michaela, gdy Sara, samotna mama dzieci, była w pracy. Aby zapewnić rodzinie utrzymanie, Sara pracowała za minimalną pensję w sklepie  blisko miejsca zamieszkania. Jedyna pomoc do dzieci na jaką mogła sobie pozwolić, to nieformalny układ z sąsiadką, która niestety zostawiała dzieci swojemu zaburzonemu synowi i szła załatwiać sprawunki. Ten wiązał dzieci, i gwałcił je, penetrował waginalnie i analnie przedmiotami i groził że je zabije, gdyby komuś wygadały. W końcu Sara przyłapała i nadużycia ustały.
Sara nie pozwoliła mu więcej zbliżać się do dzieci, ale spustoszenia już się w nich dokonały. (Oprawcę oskarżono; nie został jednak wysłany do więzienia, tylko na terapię). Od tego czasu minął rok. Tina miała poważne problemy, matka była bez środków do życia, a ja nie miałem pojęcia o molestowanych dzieciach.
- chodź pokolorujemy sobie coś – powiedziałem łagodnie, zdjąwszy ją z kolan. Wydawała się zaniepokojona . czy mnie nie zadowoliła? Czy będę się złościł? Brązowymi oczami lękliwie badała moją twarz, obserwując moje ruchy, wsłuchując się w mój głos i szukając niewerbalnych sygnałów, aby się zorientować, o co chodzi w tej interakcji. Moje zachowanie nie pasowało do niczego z jej wewnętrznego katalogu wcześniejszych doświadczeń: znała mężczyzn tylko jako seksualnych napastników. Żaden kochający ojciec, wspierający dziadek , dobry wujek ani chroniący brat nie zaistniał w jej życiu. Widywała tylko kochanków matki, często całkiem nieodpowiednich, oraz swojego bezpośredniego oprawcę.
Doświadczenie pokazało jej, że mężczyźni tylko chcą seksu, od niej lub od matki. Z tej perspektywy uznała całkiem logicznie, że i ja będę chciał tego samego.
Co powinienem zrobić? Jak przez parę godzin terapii w tygodniu zmienić zachowania lub przekonania osoby zniszczonej przez lata urazowych doświadczeń? Nic, absolutnie nic z nauk, szkoleń i doświadczeń  jakie przeszedłem nie przygotowało mnie do spotkania z tą małą dziewczynką. Nie rozumiałem jej. Czy z każdym, nawet z kobietami i dziewczynkami, wchodziła w interakcje tak, jakby chciano od niej seksu? Czy to był jedyny znany jej sposób wchodzenia w relacje? Czy wiązały się z tym w jakiś sposób jej agresywne i impulsywne zachowanie w szkole? Czy pomyślała, że ją odrzucam? I jak takie przekonanie mogło by na nią wpłynąć?
Był rok 1987. Wykładałem dziecięcą i młodzieżową psychiatrię na Uniwersytecie w Chicago, zaczynając ostatnie dwa lata najlepszych szkoleń medycznych w kraju. Miałem za sobą prawie dwanaście lat nauki po maturze, tytuły magistra i doktora oraz trzy lata praktyki przykładowej jako lekarz psychiatrii ogólnej. Prowadziłem laboratorium neuronaukowe badające mózgowe systemy reagowania na stres. Wiedziałem wszystko, co zostało poznane na temat komórek nerwowych, pracy ośrodków CUN, ich skomplikowanych sieci połączeń i pracującej tam biochemii. Stawiłem lata, starając się zrozumieć ludzki umysł. I po tych wszystkich naukach przychodziła mi do głowy jedynie myśl: siądź z Tiną przy dziecinnym biureczku daj jej pudełko kredek i zeszyt z kolorowankami”. Otworzyła go i przeglądała.
- mogę pokolorować ten? – spytała miękko, najwidoczniej wciąż niepewna, co robić w tej dziwnej sytuacji.
- jasne – odrzekłem.
- mam zrobić sukienkę na niebiesko czy czerwono? – spytała.
- na czerwono.
- dobrze.
Podsunęła mi rysunek do aprobaty:
- ślicznie. - powiedziałem.
Uśmiechnęła się. Następnie czterdzieści minut przesiedzieliśmy na podłodze, bok w bok, kolorując w milczeniu, sięgając po kredki, pożyczając je od siebie i przyzwyczajając się do bycia z kimś obcym w tej samej przestrzeni.



Po sesji odprowadziłem Tinę z powrotem do poczekalni. Jej matka trzymała na rękach niemowlę i rozmawiała z czteroletnim synkiem. Podziękowała mi i umówiliśmy się na następny tydzień. Gdy rodzina wychodziła, czułem że muszę porozmawiać z kimś bardziej doświadczonym – z superwizorem, który pomógłby mi zobaczyć, jak pomóc tej dziewczynce."
DCN


7 komentarzy:

  1. Najgorsze, ze takich dzieci jest sporo, a niestety nie wszystkie przypadki ujrza swiatlo dzienne. Pozniej tylko dorosli juz ludzie zmagaja sie do konca zycia z ta trauma.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co gorsza oprawca jest bezkarny. W Polsce ksiądz - to nie pojęte że sa aż tak bezkarni.... oby to sie kiedyś zmieniło...

      Usuń
  2. Biedne dziecko,tyle musiała znieść w głowie się nie mieści:/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda - biedne dziecko. Teraz już kobieta, zapewne nieszczęśliwa...

      Usuń

Cieszy mnie że tu jesteś, proszę zostaw ślad po sobie. Wspólnie dbamy o miłą atmosferę tutaj i szanujemy sie wzajemnie, dla tego nie pisz wielkimi literami, nie SPAMuj, nie zostawiaj linków do siebie. Nasze zdania mogą się różnić, ale zachowujemy kulturę i dobry smak.
Komentarze: propozycje wspólnej obserwacji, łańcuszki, autoreklamę (z linkami) i teksty nie na temat usuwam. Ja szanuję Ciebie, więc proszę szanuj mnie, a odwiedzę Cię gdy tylko będę mogła.
Bardzo mnie ucieszy gdy dołączysz do zacnego grona moich obserwatorów.
Życzę przyjemności!