W sprawie spadku nie podjęłam jeszcze decyzji. Mama dzwoniła
codziennie, nawet po kilka razy. Ale czy podjęcie takiej decyzji jest łatwe? Czy
przyjęcie do wiadomości, oraz podjęcie decyzji jest łatwe? Nie, nie jest. Tym bardziej dla mnie jest bardzo trudne
i potrzebuję czasu.
Przedwczoraj dzwoniła do mnie moja matka chrzestna Hania. O urodzinach
nie pamięta, na święta czasem smsa wyśle. A tu nagle ni stąd ni z owąd dzwoniła
wczoraj z pytaniem jak żyję… dzwoniłam do niej ze trzy miesiące temu i ona
teraz oddzwania, bo w tedy była w autobusie i nie mogła rozmawiać… pytała czy
mam prace i w ogóle. Miała dla mnie ofertę pracy za granicą. Tam gdzie sama
pracowała…
Dziwne, że nie miała przygotowanego żadnego kontaktu do
nich, miała mi wczoraj podać, ale nic takiego nie miało miejsca. Po co
dzwoniła? By wybadać czy pracuje. Bo przecież nie z dobrego serca i troski o
mnie. O tym mogę zapomnieć. Nawet się nie łudzę, że mi w czymś pomoże. Z resztą
co to za chrzestna która nie pamięta o urodzinach chrześnicy. Pamiętam jak
(jako małą dziewczynka) na nią czekałam w urodziny, sama wymyśliłam deser którym chciałam ją poczęstować mimo że tyle razy obiecywała że „musowo” że na pewno…. Ja siedziałam w oknie wyglądając, łzy ciekły po policzkach, ból, zdrada, frustracja… oto jej prezenty dla mnie. Ona nie widziała w tym nic złego. To tylko dziecko małe, tylko nic nie znacząca (dla niej) ja. Nawet na osiemnaste urodziny mi życzeń nie złożyła, żadnej kartki, nic kompletnie. Boli mnie, i ubolewam, że mam taką a nie inną rodzinę. Przejmuje mnie smutkiem i bólem, że są tacy, ale ich nie jestem w żaden sposób w stanie zmienić, jedyne co to mogę, a właściwie muszę to zaakceptować i trzymać się od nich z dala. Hania, r@, i cała reszta…. Właściwie to nie mam jednej mi życzliwej osoby w tej chorej rodzinie. Ok. jest Beata, i Adaś ale to wszystko jest bardziej grzecznościowe… po za tym mają swoje życie w UK. A ja muszę ułożyć sobie własne, sama.
Smutna jest samotność… gdy bliscy są wrogami. (jako małą dziewczynka) na nią czekałam w urodziny, sama wymyśliłam deser którym chciałam ją poczęstować mimo że tyle razy obiecywała że „musowo” że na pewno…. Ja siedziałam w oknie wyglądając, łzy ciekły po policzkach, ból, zdrada, frustracja… oto jej prezenty dla mnie. Ona nie widziała w tym nic złego. To tylko dziecko małe, tylko nic nie znacząca (dla niej) ja. Nawet na osiemnaste urodziny mi życzeń nie złożyła, żadnej kartki, nic kompletnie. Boli mnie, i ubolewam, że mam taką a nie inną rodzinę. Przejmuje mnie smutkiem i bólem, że są tacy, ale ich nie jestem w żaden sposób w stanie zmienić, jedyne co to mogę, a właściwie muszę to zaakceptować i trzymać się od nich z dala. Hania, r@, i cała reszta…. Właściwie to nie mam jednej mi życzliwej osoby w tej chorej rodzinie. Ok. jest Beata, i Adaś ale to wszystko jest bardziej grzecznościowe… po za tym mają swoje życie w UK. A ja muszę ułożyć sobie własne, sama.
A czy ta Beata albo Adas nie mogliby Ci jakos pomoc w znalezieniu tam pracy? Dac nocleg i pokierowac jakos w pierwszych dniach pobytu?
OdpowiedzUsuńChrzestni to czesto ludzie przypadkowi, ktorym nie wypadalo odmowic. Nie przejmowalabym sie az tak bardzo jej nieobecnoscia i brakiem pomocy. Juz dawno podawanie dziecka do chrztu przestalo miec wlasciwe znaczenie, to bardziej symbol i przysluga dla rodzicow
Moje kontakty z nimi są czysto grzecznościowe... (ich bardziej czysta kurtuazja,obliguje niż więzy rodzinne.) I baaardzo rzadkie. Z resztą oni też traktują nas na dystans. Coś na zasadzie: napisałaś odpiszę, bo mają więcej kultury niż taka Hania, i reszta chlewiku. Ja nie mam tyle tupetu by pisać z prośbą o pomoc, w zasadzie do obcych ludzi. Kiedyś próbowałam jakoś korespondować z Beatą, ale dość szybko się urwało. Chyba taka polska mentalność. Zauważyłam,że jak koresponduje z ludźmi mieszkającymi gdzieś zagranicą, i oni sie dowiadują, ze ja tu w kraju, to kontakt się urywa. Nie wiem czy boją sie usłyszeć prośbą o pomoc czy jak?!
UsuńZ tego co mówiła moja mama nikt nie chciał mnie trzymać do chrztu, i w końcu zgodziła się Hania i Wuja Henryk, ten to nawet na mojej komunii nie był, bo z tego co go pamiętam wiecznie był pijany...skoro to nie ma znaczenia to po co te KATolskie cyrki?! Dla klechy by sie wzbogacił?
Dorosła osoba inaczej pojmuje świat niż dziecko, które nie rozumie dlaczego ktoś olewa ważne święto, jakim dla każdego dziecka są jego urodziny.
Każda rodzina ma swoja historię, moja też ma mało ciekawą. Prawda jest taka, że z rodziną często dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach. Ja od obcych ludzi zaznałam więcej niz od niektórch z rodziny. Złota zasada : Umiesz liczyć, licz na siebie. Przerażające jest jednak to, jak bardzo jesteśmy uzaleznieni od swoich "bliskich"! Mimo, że wiemy, że są dla nas destrukcyjni/toksyczni, to nadal czujemy się w obowiązku pomagać i nazywac ich rodzina.
OdpowiedzUsuńNic dodać nic ująć! Mało tego rodzina jest w nas. Bagaż jaki otrzymaliśmy albo będzie wydawał dobre owoce, albo będzie ściągał w dół. W tym drugim przypadku to od nas tak naprawdę zależy czy przepracujemy czy nie, choćby nie wiem jak przykre i bolesne było. Ale tak trzeba.
UsuńWiesz, powiem tak- nie jest to łatwe ale najlepiej liczyć na siebie. Tak jak napisała w komentarzu Carla. I nie mówię tego bo jestem w tym mistrzynią. Nie. Przyjęłam nie raz pomoc ze strony rodziny, ale teraz często mówiąc brzydko ,,bokiem mi wychodzi "
OdpowiedzUsuńŻałuję, że nie miałam w sobie tyle siły, samozaparcia i pewności siebie że przyjmowałam wyciągniętą dłoń. Co ja piszę! Jaką wyciągniętą dłoń! Nikt do mnie właściwie dłoni nie wyciągał. Raczej było to na zasadzie- No dobra, skoro potrzebujesz pomocy to my jako rodzina musimy ci pomóc bo inaczej nie wypada, tak mniej więcej było.
A chyba teraz w związku z tym rodzinka uzurpuje sobie jakieś prawo do wsadzania nosa w moje życie, do kierowania nim, do krytykowania, i oceniania.
Bardzo boli kiedy słyszę- ,,gdyby nie ja..., gdyby nie my..."
To co to za pomoc, powiedz?
Lepiej swoją biedę klepać samemu niż słuchać ciągle, że to kim jesteś, czy co osiągnęłaś to tylko zasługa innych.
Głowa do góry a będzie dobrze, zobaczysz!
od mojej mamy słyszę ciągle, że gdyby nie ona to.... jak po liceum chodziłam do nowej szkoły to mówiła, że nic więcej niż to co ona mi "kupiła" nie osiągnę i żadnej szkoły nie skończę, i że będzie chodziła po moich nauczycielach by mi nie zaliczali egzaminów, do dyrektora pójdzie żeby mnie wywalił. Robiła mi awantury, wzywała policje (że niby ja ją bije) musiałam do jakiejś poradni uzależnieniowej iść która miała stwierdzić czy nie jestem narkomanką. dziwne, że to było jak miałam egzaminy, i byłam mega zajęta...
UsuńMoja rodzina oceniała będzie mnie zawsze. A myślisz po co te pytania i telefony? Bo muszą mieć temat do plotek i drwin.
No widzisz...niektórzy tak mają, że ,,karmią" się własnie plotkami, krytykowaniem i wtrącaniem się w życie innych. Widocznie muszą w ten sposób zagłuszać swoje kompleksy...To tacy ludzie mają problem, nie Ty. Mają problem z samym sobą. Tak uważam.
UsuńZe swoich doświadczeń wiem ,że nie ,,dogadasz,, się raczej ze swoją rodziną, ani oni nie dogadają się z Tobą. Nie ma sensu bo oni ,,leczą,, w ten sposób swoje kompleksy, w jakiś chory sposób czerpią z tego satysfakcję. A Ty tylko cierpisz i pogrążasz się coraz bardziej w żalu. Oni żywią się Twoim smutkiem i czerpią z niego siłę a na Ciebie działa to destrukcyjnie.
Dlatego zgadzam się z Jasną- zostaw wszystko za sobą i żyj swoim życiem. Pewnych rzeczy nie zmienisz. Nie trać energii, wykorzystaj ją dla siebie.
Powiem Ci ,że jesteś bardzo mądrą osobą.
OdpowiedzUsuńDajesz bardzo dobrze sobie radę
jak na dzisiejsze warunki życia to naprawdę bardzo dobrze.
Któryś raz Ci piszę , nie oglądaj się na przeszłość totalnie,
nie analizuj i nie zastanawiaj.
Buduj przyszłość.
Przestanie Cię cokolwiek boleć
jak zbudujesz tę przyszłość tak jak chcesz.
Dasz radę.
Jesteś mądra.
:D
OdpowiedzUsuń