"Kilka dni później, wyjeżdżając z
kliniki w mroźny wieczór, zobaczyłem Tinę z rodziną czekającą na powtórny
autobus. Stali w półmroku, śnieżyca przesypywała swe płatki w przyćmionym
świetle pobliskiej latarni. Sara trzymała niemowlę na rekach, Tina siedziała z
braciszkiem na ławeczce pod lampą grzewczą na przystanku. Siedzieli bok w bok,
blisko siebie, trzymając się za ręce i machając w powietrzu nogami, nie się gającymi
ziemi. Próbowali chwytać synchroniczność ruchu. Za kwadrans siódma, przeraźliwy
ziąb. W najlepszym razie dojada do domu za godzinę. Cofnąłem samochód w
niewidoczne miejsce i obserwowałem ich w nadziei że autobus zaraz nadjedzie.
Czułem się winny patrząc z ciepłego auta.
Uważałem, że powinienem je podwieźć. Dziedzina psychiatrii jest jednak bardzo
restrykcyjna jeśli chodzi o granice. Między lekarzem a pacjentem oczekiwane są nieprzenikalne
mury, czytelne linie demarkacyjne określające jasno relacje i związki w życiu,
którym w innych przypadkach często brak struktury. Zasada ta zazwyczaj ma dla
mnie sens, ale jak wiele innych terapeutycznych postaw wykształconych w
tradycji pracy z dobrze sytuowanymi osobami z nerwicą, tutaj zdawała się nie
pasować.
Wreszcie nadjechał autobus. Poczułem ulgę.
Za tydzień, długo czekałem po naszej
sesji zanim poszedłem do auta. Próbowałem sobie wmówić, że mam zaległości w
porządkowaniu papierów, ale tak naprawdę chciałem uniknąć widoku Tiny z rodziną
wyczekujących na mrozie. Nie mogłem przestać rozważać, co złego miałoby być w
tym prostym ludzkim odruchu podwiezienia kogoś do domu, by nie marzł? Czy naprawdę
zaburzyło by to terapeutyczny proces? Wydawało mi się raz tak, raz inaczej, ale
moje serce tkwiło niezmiennie na swojej pozycji. Taki szczery akt uprzejmości,
zdawało mi się, mógłby mieć większe terapeutyczne oddziałowywanie niż owo
sztuczne i wyregulowane emocjonalnie środowisko, jakie charakteryzuje „terapię”.
W Chicago była już pełna zima i
przenikliwe mrozy. Obiecałem sobie ostatecznie, że jeśli jeszcze raz ujrzę tę
rodzinę na przystanku to ich odwiozę. To było słuszne. Wkrótce, któregoś grudniowego
wieczoru gdy po pracy przejeżdżałem obok przystanku, stali tam.
Zaproponowałem że ich podwiozę. Sara
w pierwszej chwili odmówiła, tłumacząc, że musi jeszcze po drodze zatrzymać się
w spożywczym. Raz kozie śmierć, pomyślałem w duchu.
Powiedziałem, że podwiozę ich do
sklepu, a potem do domu. Po krótkich wahaniach Sara się zgodziła i wszyscy
stłoczyli się w mojej Toyocie Corrolli.
Wiele kilometrów od poradni klinicznej
Sara wskazała na rogu sklep, pod którym się zatrzymałem. Trzymając na rękach
śpiące niemowlę, spojrzała niepewna, czy ma zabierać do sklepu wszystkie swoje
dzieci.
- daj potrzymam niemowlę. Poczekamy tu
wszyscy. – rzekłem zdecydowanie.
Zabrało to jej z dziesięć minut. W tym
czasie Gralo radio, Tina nuciła razem z muzyką, a ja modliłem się by niemowlę
się nie zbudziło. Powoli kołysałem ją, naśladując rytm w jakim zwykła robić to
jej mama. Sara wyszła ze sklepu z dwoma ciężkimi siatkami.
- weź to na tył i nic nie dotykaj –
powiedziała do Tiny, kładąc zakupy na tylnym siedzeniu.
Gdy zatrzymaliśmy się pod jej domem,
patrzyłem jak gramoli się na nie odśnieżony chodnik. , przerzucając z ręki na
rękę torebkę, dziecko i siatkę zakupów. Tina usiłowała podnieść druga, zbyt
ciężka osunęła się w śnieg. Wyszedłem, biorąc od dziewczynki siatkę, i drugą od
matki.
- nie trzeba poradzimy sobie –
sprostowała Sara
- wiem, że sobie poradzicie. Ale dziś
mogę pomóc.
Spojrzała na mnie, nie umiejąc poradzić
sobie z taką uprzejmością. Zauważyłem, że próbuje zgadnąć, czy to prawdziwa uprzejmość,
czy jakiś podstęp. Wyglądała na zakłopotaną, ja na pewno też. Ale wciąż czułem,
że ta pomoc jest słuszna.
Pokonaliśmy trzy biegi schodów do ich
mieszkania."
Ciąg dalszy nastąpi.
Oj, coś czuję, że nie jestem w temacie. Mogłabym poprosić o małe wyjaśnienie co to jest ta fragment? :) Byłabym bardzo wdzięczna z racji, że przeczytałam i mi się spodobało. Czekam na odpowiedź ;).
OdpowiedzUsuńNa początku jest obrazek skąd zaczerpnęłam opowiadanie. Nie wiem czy to książka czy co w każdym razie ja dostałam w PDFie.
UsuńUtworzyłam etykiety "świat tiny" by ułatwić zapoznanie czytanie.
Serdeczności!
Wyszukałam wcześniejszy post i już bardziej ogarniam temat. Dzięki :).
UsuńWitaj!
OdpowiedzUsuńMiło się czyta.
Pozdrawiam i do siebie zapraszam.
Michał
mnie też wciągnęła historia Tiny....
UsuńNo to czekam na ciag dalszy, bo co tu komentowac? ;)
OdpowiedzUsuńMnie na przykład podoba się postawa lekarza:)
UsuńBardzo po ludzku, choc absolutnie nieprofesjonalnie, szczegolnie w przypadku psychiatry. :)
Usuńswietnie sie to czyta :)
OdpowiedzUsuńmnie też wciągnęła historia Tiny....
Usuńczekam na ciąg dalszy a właściwie chciałabym wiedzieć jak zakończyła się ta historia.
OdpowiedzUsuńCiekawa historia,czekam na dalszy ciąg :)
OdpowiedzUsuń