Fragment zaczerpnięty stąd:
Sara wyjęła klucze i jedną ręką otworzyła trzy zamki, nie
budząc córeczki. Jak ciężkie musi być życie takiej matki, pomyślałem. Sama opiekuje
się trójką dzieci, prawie bez pieniędzy, tylko sporadyczna, zwykle nudna praca,
żadnej dalszej rodziny obok do pomocy. Stałem z siatami w progu, nie chcąc
przeszkadzać.
Możesz je
postawić na stole – powiedziała idąc w głąb jednopokojowego mieszkania by
położyć niemowlę na materacu pod ścianą. W dwa kroki byłem przy kuchennym
stole.
Postawiłem zakupy i rozglądnąłem się po pokoju. Jedna kanapa
przed kolorowym telewizorem i mały stolik kawowy z paroma filiżankami i
brudnymi naczyniami. Przy stoliku trzy różne krzesła, obok kuchenka, bochen
chleba i dzban orzechowego masła. Jeden podwójny materac na podłodze, koce i poduszki
starannie ułożone na jego jednym brzegu. Rozrzucone gazety i ubrania. Na ścianie
zdjęcie Martina Luthera Kinga juniora, po jego bokach jaskrawo kolorowe
portrety szkolne Tiny i jej brata. Na drugiej ścianie zdjęcie Sary z
najmłodszym dzieckiem, lekko pokrzywione. A mieszkaniu ciepło.
- jeszcze raz
dziękuje za odwiezienie – powiedziała Sara stojąc, a ja jeszcze raz
zapewniałem, że to żaden kłopot. Chwila była niezręczna.
- widzę was
wszystkich za tydzień – powiedziałem. Tina dygnęła i zaczęła z bratem rozpakowywać
siatki. Te dzieci miały o wiele lepsze maniery niż wiele innych, jakie
widziałem w o wiele korzystniejszych warunkach: zdawało mi się, że muszą je
mieć.
Droga powrotna
odsłoniła mi jeszcze najbiedniejsze z dzielnic Chicago. Czułem się winny, z
powodu szczęście, możliwości, zasobów i łask jakie były mi dane, winny za moje
wszystkie narzekania, że jestem przepracowany lub nie spotykałem uznania za to
czy tamto. Czułem też, że teraz dużo więcej wiem o Tinie. Rosła w świecie
całkiem innym id mojego. Te warunki wiązały się w pewien sposób z powodami, dla
których musiała mnie odwiedzać. Nie wiedziałem
dokładnie na czym to polega, ale czułem, że jest coś ważnego w sposobie, w jaki
środowisko życia uformowało jej emocjonalny, socjalny i fizyczny stan zdrowia.
Później oczywiście
bałem się powiedzieć komukolwiek, że podwiozłem do domu pacjętkę z rodziną. Co więcej,
po drodze zatrzymałem się jeszcze pod sklepem, czekałem i pomogłem wnieść
zakupy do mieszkania. Ale część mnie nie zważała na to wiedząc że postąpiłem
słusznie. Nie pozwala się młodej matce z dwójką dzieci i niemowlęciem wystawać
na takim mrozie.
Odczekawszy dwa
tygodnie, opowiedziałem doktorowy Dyrudowi.
- widziałem jak
czekają na autobus. Było strasznie zimno, więc odwiozłem ich do domu. –
powiedziałem nerwowo, skanując jego twarz pod kątem reakcji, tak jak Tina wiele
razy skanowała moją. Dr Dyrud śmiał się, jak po woli ujawniałem mu pełne
rozmiary mojego wykroczenia. Gdy skończyłem klasnął w ręce, składając je i
powiedział:
- wspaniale. Powinniśmy
składać wizyty domowe wszystkim naszym pacjentom. – uśmiechnął się i oparł
wygodnie plecy. – opowiedz mi o tym więcej.
Byłem w szoku. Nie
niknący uśmiech i wręcz zachwyt na twarzy mojego superwizora zdjął ze mnie dwutygodniowy
lęk i poczucie winy. Gdy spytał, czego się dowiedziałem, mogłem stwierdzić, że
ta jedna wizyta w małym mieszkaniu powiedziała mi więcej o wyzwaniach, z jakimi
mierzy się Tona i jej rodzina, niż mogłem poznać z jakiejkolwiek sesji czy
wywiadu.
Pod koniec
pierwszego roku mojego praktykowania jako dziecięcy psychiatra, Sara
przeprowadziła się z rodziną znacznie bliżej naszego ośrodka, tylko dwadzieścia
minut jazdy jednym autobusem. Wszelkie spóźnienie znikło. Żadnego więcej „oporu”.
Spotykaliśmy się dalej raz w tygodniu.
Jestem bardzo ciekawa następnej części. Przyznam, że historia Tiny mnie wciągnęła.
OdpowiedzUsuńI mam nadzieję, że u Ciebie lepiej. Trzymam kciuki by wszystko się ułożyło :*
:*
Usuńciekawa jestem co z tego wynikło.
OdpowiedzUsuńciąg dalszy nastąpi:)
UsuńWitaj!
OdpowiedzUsuńPotrafisz zaciekawić i trzymać w napięciu...
Czekam na ciąg dalszy...
Pozdrawiam serdecznie.
Michał
mnie też ta historia wciągnęła:)
Usuń