To było kilka lat
temu. Mieszkaliśmy z partnerem, żyło się dość dobrze, a że dom bez futrzaka to nie dom czułam ogromną potrzebę sprowadzenia zwierzaJ. Partner się
nie zgadzał, a mój przymus był tak wielki że postanowiłam postawić go przed
faktem dokonanym.
Zaplanowane miałam
wszystkoJ. Ogłoszenie z kociakami znalazłam przez Internet, umówiłam się, po
drodze kupiłam transporter i rozemocjonowana ruszyłam na spotkanie.
Koty były dwa
kocórek i koteczka. Dziewczynki nie chciałam, wolałam chłopca, jakoś tak. Mimo iż
najpierw nie podobał mi się, w odróżnieniu od siostrzyczki, jednak wybrałam kocurka.
Płakał całą drogę i zawodził niemożebnie… mówiłam do niego spokojnie, na to kocie dziecko darło sie jeszcze głośniej: "mił, mił, mił"....nie wiedziałam co zrobić…
postanowiłam dać spokój, nie robić nic.
Otwierając klatkę
powiedziałam: witaj w nowym domku!
Jeszcze nie miał
imienia, nawet pomysłu nie miałam. To był czas by zaaklimatyzował się, dałam
swobodę nie narzucając mu się pozwoliłam by sam zapoznał się z topografią swojego
terenu. Początkowo chował się, dla kota zmiana miejsca to ogromny stres. W przypadku tego kota nie trwał chyba zbyt długo. Może z godzinę posiedział schowany za kanapą... potem szybko rozpoczął zwiedzanie.
Miał wszystko: karmę, kuwetkę, miseczki, piasek… nie brakowało mu niczego. Gdy partner wrócił był mega zdziwiony niespodzianką, ale szybko zaakceptował nowego domownika. W końcu kot doczekał się dwóch imion ja nazwałam go Opiłkiem, partner nadał mu imię Maurycy. O ile ja imię nadałam bo coś tam z piciem było – już nie pamiętam co dokładnie, o tyle drugie imię dostał z przekory, bo tak, po prostu: Opiłek Maurycy, Maurycy Opiłek. Jakkolwiek.
Miał wszystko: karmę, kuwetkę, miseczki, piasek… nie brakowało mu niczego. Gdy partner wrócił był mega zdziwiony niespodzianką, ale szybko zaakceptował nowego domownika. W końcu kot doczekał się dwóch imion ja nazwałam go Opiłkiem, partner nadał mu imię Maurycy. O ile ja imię nadałam bo coś tam z piciem było – już nie pamiętam co dokładnie, o tyle drugie imię dostał z przekory, bo tak, po prostu: Opiłek Maurycy, Maurycy Opiłek. Jakkolwiek.
Życie pisze
scenariusze różne: raz było lepiej: dostawał lepszą karmę, ba! Dostawał mięsko,
rybki… które lubił. Nie przepadał za ludzkim jedzeniem toteż bez obaw mogłam
mieć na wierzchu jedzenie.
Luby bulwersował się
jak mogę kotu kupować filety! To sie nie godzi dawać tak dobre jedzenie zwierzęciu! Jednak filecik tańszy od karmy a bardziej sycący
i pożywny. Były i złe czasy co odbijało się na kociej misce. Nie, nie głodował!
Ale nie dostawał już wysoko półkowych… pokazywał fochy, no ale dawałam co
mogłam; gdy było lepiej i kocia miska to odczuła. Lubiłam gdy wracałam kupować mu
jego ulubione przysmaczki – małe puszeczki Gourmet…
bywało że wydawałam
ostatni grosz by sprawić mu radość…- gdy to piszę mam łzy w oczach… gdy
wychodziłam odprowadzał mnie do drzwi, czekał aż wrócę… wówczas witał mnie…
czekał….
Życie scenariusze
pisze rozmaite… Opiłek miał kolegę, potem mieszkałam tylko z Opiłkiem, we
dwoje. Byłam bardzo związana z tym zwierzakiem. Może żałosne.
Mieszkaliśmy też z
następnym konkubentem. Opiłek miał koleżankę, czasem kolegów. Bywało różnie
zawsze starałam się by było dobrze. Opiłek dobrze dogadywał się z innymi.
Pewnego dnia
zauważyłam że coś jest z nim nie tak… mimo iż wokół wszyscy mówili że to piękny
kot! Byli pewni, mówili ten kot nie może być chory, argumentowali że piękny zadbany… oko właściciela widzi najlepiej…
Jeden weterynarz –
wróżbita: na oko: spojrzał i powiedział że wszystko dobrze ale jak mam ochotę badania
zrobić to żebym przyszła później. Wyszłam wściekła i oburzona! Jak będę chciała
numery w totka to do niego wrócę! Albo dowiedzieć się kiedy spotkam miłość
życia – byłam wściekła, czułam się lekceważona. Wróciłam do kliniki, ale do
innego lekarza, który stwierdził żółtaczkę. Długie leczenie… było w pewnym
momencie dobrze, ale ostatecznie musiałam kota uśpić. Wyrzucam sobie że tę najtrudniejszą
decyzję jaką podjąć może właściciel zwierzęcia podjęłam zbyt późno, że trzeba
było…
Trzeba było pomimo
wszystko wrócić się do tej kliniki (byliśmy w różnych, ostatecznie wybraliśmy
lecznicę w innym mieście). Nie mogę darować sobie, że w tej lecznicy nie
uśpiłam kota. Czuje się winna. Sumienie gryzie mnie bardzo. Tak bardzo że nie
wiem co zrobić by zaznać ulgi… Opiłek już był w takim stanie że już wiedziałam
że ani Bóg Wszechmogący, ani żaden lek nie pomogą mu, po konsultacji
zdecydowałam się – za późno na udanie się do lecznicy Pana Kończaka. Byłam u
niego raz i omijałam klinikę… Opiłek przeraźliwie płakał gdy go nieśliśmy –
miał serdecznie dość wszystkiego… nie mogłam tego słuchać…
W gabinecie panował
półmrok, lekarz zarośniętym najprawdopodobniej skacowany, kazał zwarzyć kota,
pytałam czy aby to naprawdę niezbędne? Wiedziałam że ten kot po prostu chce
odejść, pragnęłam ulgi… przede wszystkim dla niego, on tak płakał…
Lekarz omacał kota,
stwierdził: „nic już z tego nie będzie, proszę zobaczyć”. Ale ja już nie
chciałam niczego oglądać, świadoma że zwierze tak cierpi okrutnie!
Lekarz odwrócił się i
do strzykawki nabierał płyn ze znajomo wyglądające butelki:
- morbital?! –
zapytałam przerażona
- tak – padła odpowiedź
- ale…
Opiłek miał
świadomość że go mordują! Gdy wbijał mu igłę w serce… tego odgłosu nie zapomnę
nigdy!
- pakuj do czarnego
worka – powiedział po wszystkim (potem dowiedziałam sie że to nei technik weterynarii tylko sprzątaczka).
Rozliczyłam się i
wybiegłam z gabinetu! Targało mną tyle emocji...
Dlaczego w tamtej
klinice nie dałam mu odejść, gdzie Piotr zrobił by to naprawdę profesjonalnie. Wierzyłam
w Boga, jego miłość, w wszechmoc…. – jakieś denne wpojone mi od dziecka bujdy
skazały najbliższą mi istotę na coś takiego! Jak mogłam przewidzieć?!
Przecież omijałam to
miejsce… raz zobaczyłam że lekarz nie potrafi zaszczepić kota by nie płakał. Głupie
szczepienie nie musi być bolesne dla kota!
Ludzi za debili, za
kompletnych idiotów zwierzęta za…. Nie znajduje słów za co ma – płakałyśmy z kobietą
z fundacji obie…
Gdy pojawił się Rodo szukał Opiłka... nigdy nie zapomnę jak bucał go nosem jakby chciał powiedzieć: ej! Nie poddawaj sie! Walcz! Żyj!
Rodo szukał, wąchał... gdy nie znalazł przyszedł do mnie: stanął, i rozumnymi oczami zapytał o brakującego członka stada.
- zabili Opiłka - powiedziałam.
Rodo odwrócił się, poszedł na korytarz położył się i cichutko płakał... - nie jeden powie to tylko zwierze... Groźny pies! Amstafff... a ja Ci powiem: groźny jest człowiek!
Opiłkowi życia nic nie
wróci, zdrowia… wierzę że teraz tam gdzie jest żyje wolny od bólu i szczęśliwy…
Dlaczego ja się katuje?
Te potworne myśli, wyrzuty sumienia nie dają mi spokoju… przeszłości zmienić
nie mogę. Jedyne co mogę to przestrzegać innych! Mogę mówić jak ogromną odpowiedzialnością
jest zwierze. Mimo że upłynęły lata… ból, nieodżałowana strata, usługa
uśpienia, że pozwoliłam na to… nie dają mi spokoju! Nie mówię, ale nie daję
rady! Płaczę podczas pisania, ale chcę zaznać ulgi…
CDN***
podobny do Tośka... ale go też już nie ma :(
OdpowiedzUsuńTo wielki bol i poczucie straty, kiedy zwierze samo odchodzi, ale prawdziwa tragedia, kiedy to my musimy o tym zadecydowac, wydac na nie wyrok smierci, chocby w najlepszych intencjach i dla jego wlasnego dobra.
OdpowiedzUsuńWspolczuje...
wyrok śmierci wydaje choroba. My tylko musimy we właściwym momencie pojąć najcięższą z możliwych decyzji, tak by maxymalnie skrócić cierpienia pupila...
UsuńDecydując się na posiadanie zwierząt (w tym momencie to 4 koty, 5 królików i 13 kur) zdecydowaliśmy się jednocześnie na fakt, że każdy dzień spędzamy w domu, że nasze jedyne wakacje to wyjazd jednodniowy od 6 rano do północy - bo zwierzęta trzeba nakarmić, że na pokarm i leczenie przeznaczamy około 1/3 pensji, którą inni wydają na przyjemności... ale zwierzę to odpowiedzialność.
OdpowiedzUsuńTeż musieliśmy kiedyś uśpić kota - miał białaczkę :(
Mamy jednak szczęście, że nasz weterynarz jest fantastycznym człowiekiem.. jeździmy do niego nawet z kurami :)
zwierzę to nie tylko odpowiedzialność to przyjemność. Ja niestety nie mogę sobie pozwolić a pies jest moim marzeniem...
UsuńPrzykra historia, ale czasami to życie wybiera za Nas... Mieszkam w otoczeniu wielu zwierząt, traktuję je wszystkie jak członków rodziny i każda stratę mocno przeżywam. Niestety ani nasze życie ani tym bardziej życie zwierząt nie jest wieczne.
OdpowiedzUsuńTo prawda, ale co innego gdy odchodzi stare zwierze, a co innego gdy młode - Opiłek miał jakieś dwa lata - po ciężkiej chorobie... jeszcze ten upiorny wet... koszmar!
UsuńTo dla Ciebie na pewno wielka strata, ale przecież chciałaś dobrze... Nie każdy właściciel potrafi racjonalnie myśleć w chwilach, gdy jego ukochany zwierzak jest chory i cierpi. Myślę, że nie powinnaś mieć wyrzutów sumienia.
OdpowiedzUsuńGdyby to było takie proste...
UsuńTo był " konował " nie weterynarz...Też musieliśmy uśpić psa, ale weterynarz był wspaniałym człowiekiem...wiedział jak do tego podejść by pies nie cierpiał...Mało jest takich weterynarzy z powołania...A Twoja opowieść jest smutna...Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńTo potwór! W ogóle wszystko pamiętam było jak z horroru... tragedia, trauma... nie życzę nikomu!
UsuńBiedny maluszek. Ja bym ciałka nie oddała. Nawet bym tej babie z rąk wyrwała. Ładny weterynarz... Ech. Tak to jest jak pracuje się tylko dla pieniędzy a nie przejmuje innymi stworzeniami. Przykro mi :(
OdpowiedzUsuńoj nie taki maluszek! Miał jakieś dwa lata:))
UsuńBiedna Ty i biedny kot :( Przykro mi, usypiałam kiedyś kotka i strasznie to przeżyłam, mam nadzieję, że nie będę musiała nigdy więcej.
OdpowiedzUsuńRozumiem, współczuję...
UsuńWspółczuję... :(
OdpowiedzUsuńhehhhh...
UsuńWspółczuję Ci...
OdpowiedzUsuńMisia ma teraz właśnie takiego weta z powołania, który nie usypia zwierząt.
Robi to bardzo rzadko ...
Robi wszytsko by dla kotka było najlepiej.
Ale takich jest niewielu.
Współczuję Ci...
To nie kwestia tendencji do usypiania... można przeginać w drugą stronę: mimo że lekarz widzi że zwierze nie rokuje na poprawę zamiast uczciwie powiedzieć leczy podtrzymując przy życiu wydłużając męki, bo przecież zarabia na usługach.
UsuńUśpić to jedno, sposób odebrania życia to drugie. Jestem pewna że gdyby ktoś skręcił mu kark kot nie cierpiał by tak bardzo... przecież każde stworzenie zasługuje by odejść z tego świata godnie, wiec dlaczego lekarz zafundował nam to!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Niewyobrażalna trauma od której uwolnić sie nie mogę, bo ten lekarz to pijak!
Bo miał kaca! Bo według jego wszechwiedzy ludzie nie mają wiedzy?!
Awantura jaką urządził temu drugiemu lekarzowi że jak śmie ludzi weterynarii uczyć... - kuriozum!
przykro mi :/ pisz jeżeli ma Ci być lżej :*
OdpowiedzUsuńoby! Skoro kotu już nie pomogę chcę pomóc sobie...
UsuńStrasznie smutny post :( Ciężko patrzeć jak nasz ukochany zwierzak cierpi :( Niestety ciężko trafić na lekarza z powołania. Mam wrażenie, że dla większości to jest biznes :( Kiedy mój psiak miał kilka miesięcy podczas zabawy połknął kawałek denka od butelki plastikowej. Wymioty, ból i decyzja lekarza...operacja. Koszt ok 700-900 zł + wielkie cierpienie i głodówka dla zwierzaka w gratisie. Ryczałam...Na konsultacje przywiozłam moją koleżankę, która pracuje w tej klinice, ale była na zwolnieniu. I ona ponieważ uwielbia mojego psiaka i chciało jej się zadziałała tak, że obyło się bez operacji i po 3 dniach pies był jak nowy. A do tamtego lekarza nie poszłabym już w życiu...
OdpowiedzUsuńmasakra...
UsuńKonczak, taki stary weterynarz w Rumi? Straszne jest to co napisałaś. Jeśli to ten sam to równie tragiczne miał podejście do mojego psa i królika. Psu mówił że nie opłaca dawać zastrzyków bo i tak zdechnie. A zyl ponad dwa lata i to bez cierpień bo inaczej bolały go stawy... A co do królika to szkoda gadać. Ciekawe czy to ten sam lekarz..
OdpowiedzUsuńFakt: co powiedziała mi babka od weterynarii: w medycynie nei ma nic na 100%, ale podejscie do zwierzęcia to już inna sprawa. Widzę że i Ty poznałaś "serce" jakie ma ten lekarz... zmyliły mnie początkowo długie kolejki.
UsuńW tym samym miejscu przyjmują ojciec i syn. Ja byłam u starego raz i więcej nie chciałam korzystać z jego usług. Pierwszy raz widziałam jak kot płacze przy szczepieniu - dało mi to do myślenia. Niestety los sprawił że ponownie zawitałam, teraz mam traumę... od której próbuję się uwolnić... bo wraca...
Zwierzę to najwierniejszy towarzysz w życiu. A do tego kocha człowiek bezwarunkowo i za nic - zawsze jest przy Tobie. Nie ważne czy jesteś bogaty czy biedny... Współczuję ogromnej straty :(
OdpowiedzUsuńtak, człowiek wiele zyskuje na obecności zwierzęcia. I wzajemnie:)
UsuńMi udało się uniknąć narazie uśpienia, mój psiak na szczsecie wyzdrowial. Smutna historia.
OdpowiedzUsuńZdrowia życzę!
UsuńMoj tata 15 lat temu musiał rownież podjąć najgorsza decyzje jaka podejmował. Musiał uśpić psa, którego kochał całym sercem. Niestety tora była cieżko chora i mimo leczenia nagle żyły jej zaczęły pękać. Moj tato to wszystko widział i podobno torcia go prosiła o to by sie zlitowal i pozwolił jej odejść...trzymaj sie, kiedyś to minie.. Na pewno... A weterynarze to tak jak lekarze są tacy, ktory są z powołania, a są tacy którzy są tam tylko po to by zarabiać...
OdpowiedzUsuńOpiłek też już chciał odejść... może decyzja nie koniecznie najgorsza ale z pewnością najcięższa! Masakra! Nie mieści mi się w głowie że lekarz może tak traktować zwierzęta i ich właścicieli... potworność...
UsuńBardzo przykra historia :(
OdpowiedzUsuńniestety prawdziwa... najgorsza jest trauma...
Usuń