W nocy śnił mi się słoik
miodu:
Wracam po całym
dniu, w drodze rozmawiając z koleżanką przez telefon: dziele się
spostrzeżeniami… może to (i tu pada imię) nie… ona nie… lokalizujemy Urząd
Pocztowy z którego został list wysłany. To nie mogła być ta sama osoba. Wątpię by
(…) się specjalnie chciało wysyłać z innego Urzędu, odpada. Może ten… bo skąd
mamy pewność że osoba pisząca list, właściciel numeru, prawa lokalowego to ta
sama osoba? Ba! Czyje dane widnieją na kopercie? Skąd ta osoba mnie zna? Ma moje
dane, pisze że nie zna…. Wszystko się kłóci!
Nie da rady! Albo
ciekawość mnie zje bez reszty albo wezmę telefon. Zakończyłam rozmowę z koleżanką.
Zastrzegłszy numer uprzednio: dzwonię.
Odbiera kobieta,
pytam czy rozmawiam (podaję imię nazwisko nadawcy listu). Osoba radośnie cieszy
się że wie kim jestem „serduszko”, „słoneczko” – cieszy się. Okazuje się że
Pani w ogóle mnie nie zna. A ja jej… mimo to poufale zaprasza do mówienia na „Ty”.
Od Ty do Ty świnio
jest jeden krok, więc nie zwracając jej uwagi na rażącą mnie formę, ja mimo
wszystko kontynuowałam rozmowę zwracając się jak należy do obcej osoby: per
Pani.
Okazało się że Pani
ma mój adres ze Zboru do którego uczęszczałam lata temu… bardzo nie ładnie mnie
potraktowano. Pamięta się, oj pamięta, a ja pamiętliwa jestem kim w istocie są…
By nie wdawać się w szczegóły
przykład: pewnego pastora bardzo brzydko potraktowano bo kazania się nie podobały (chyba?). Gdy
duchowny znalazł inną społeczność nie wahali się prosić o pomoc. I tak kaznodzieja
remontował chałupkę pod najem z którego zbór czerpał zyski, podczas gdy cała
reszta raczyła się grilowanymi kiełbaskami i nie tylko. Słudzy Pana, pięknie
chwalą za dobroć, radują się… są tacy dobrzy… a ja znam ich, od innej strony i
niech im tam będzie.
Bulwersuje mnie:
nigdy nie byłam członkiem zboru, przestałam chodzić bo towarzystwo mi nie
odpowiadało, pogarda i roszczeniowe podejście oraz krytyka. Cóż jeśli nie byli
w stanie zrozumieć (mimo iż wiedzieli) dla czego się spóźniam i to ich tak
bolało, zamiast docenić że przyszłam jestem… podjęłam decyzję jak większość
przede mną, stąd rotacja…
No tak, podjęłam
decyzje i żyję, nie chwaląc Pana za jego dobroć. Staram się być dobrym
człowiekiem – co często obracało się przeciwko mnie, mam uraz do „mających
głębokie korzenie w Panu”. Moje prawo. Każdy ma swoje doświadczenia. Mimo wszystko
ludzie powinni się szanować.
Idąc ulicą spowitą
deszczową aurą: przechodnie skryci pod kapturami, parasolkami. Szły dwie
starsze Panie, gdy mijały sie wolały trącić jedna drugą niż lekko przechylić
parasolkę. Wystarczyłoby by jedna przechyliła przez ten moment, jednak nie! I
to jest kura. Drą się z całych sił domagając praw, jednocześnie nie szanując
innych. Po co?! Idzie środkiem ulicy, schodów, to problem mijającego a nie pępka
świata, czy może frustrata, którego znaczenie i możliwości wyładowania
frustracji ograniczają się do trącania innych, i zabierania ich przestrzeni?! Auta,
psy, dzieci – normalne, nic nadzwyczajnego jednak dla frustrata narzędzie
zwrócenia na siebie uwagi?!
Wróćmy do rozmowy
telefonicznej: Pani opowiada mi o sobie, że obrazy maluje, o swoich
znajomościach z prawnikami, lekarzami, policjantami, że pracowała w prokuraturze,
na to ja pytam dlaczego zbór przetwarza moje dane osobowe?! Pani przeprasza
jeśli sprawiła przykrość i kontynuując wywód tak przekonana że ja już jestem „swoja”
tak się nakręciła że chciała mi już obraz malować. Zapytana o zdanie odpowiedziałam
żeby robiła co uzna za stosowne, podziękowałam za rozmowę i rozłączyłam się!
Bezczelność! W ogóle
moja osoba, zdanie… nic tej ignorantki nie interesowało! Wszak Pan Jezus
wszystko wybaczy więc można wszystko! A drugi człowiek?! Przecież to pieniądze,
praca dla dobra społeczności… będzie i o swoich testamentach opowiadała
zostawianych z wdzięczności na policji… nie rozumiem… a może ja nie chcę
słyszeć o tym że Bóg mnie kocha?! Mam konstytucyjne prawo do swojego zdania,
może baba uraża moje uczucia? Ale kogo to interesuje…
Nie byłam członkiem
tej społeczności, nie przyjmowałam obowiązków, jako sąsiadka pastora no znali
mój adres, przypadek. Jednak czy to jest jednoznaczne z moją chęcią kontaktu z
tymi ludźmi?! Wszak adres znam. A korzystać nie zamierzam! Moje prawo!
O matko ... czyli co, obraz Ci chciała namalować, czy owieczkę do zboru przyprowadzić?
OdpowiedzUsuńI przy okazji kasę zyskać:)) Tym czasem ja nie czuję się w jakikolwiek sposób dłużna tej społeczności. A źle podjęte decyzje to ich sprawa.- taki gość wyłudził od Zboru sporą kasę. A ja nie czuję się w obowiązku oddawania niczego! Bo niby z jakiej racji?! To komu oni pomagają ich sprawa, ryzyko i powinni wziąć na klatę zamiast u mnie sie upominać. Co ja mam z tym wspólnego?! Mi nie pomogli, chamsko potraktowali wiec pamiętam, i nie zapomnę! Niech sie kiszą we własnym gnoju nie mieszając mnie do tego!
UsuńJednak nieciekawa sprawa...
OdpowiedzUsuńNio.... mogło być gorzej.... choć mam nadzieje że to koniec.
UsuńOby
Usuńnooo...
UsuńTo jednak to nic fajnego..
OdpowiedzUsuńniestety, lepiej mogło być....
UsuńTo ja opowiem swoją sytuację sprzed kilku dni, bodajże z zeszłego czwartku. Stoję na przystanku, przychodzi jakiś dziadek w kapeluszu i mówi mi dzień dobry. Ja odpowiadam, chociaż go nie znam, ale mówię i milczę dalej. Autobus podjeżdża, dziadek prosi by mu nacisnąć przycisk bo on nie umie (stał z przodu, przy przycisku), więc naciskam, przepuszczam go i wsiadam. On siada na przeciwko mnie, ja stoję. Po kilku minutach podchodzi do mnie i pyta, czy udało mi się zaznać królestwo boże. Ja nic nie odpowiadam, ale zachciewa mi się śmiać. Dziadek kontynuuje, że jest kaznodzieją. Że odkrył królestwo boże w młodości, w Poznaniu. Jak był młodzieńcem. A teraz głosi tą prawdę. Zaczął opowiadać o tym, jaka ta mentalność dzisiejsza jest straszna i psuje ludzkość. Mówił tak głośno, że wszystkie oczy autobusu były na niego i na mnie skierowane. Mi tylko rósł uśmiech, na szczęście udało mi się powstrzymać od pełnego śmiechu. No i dalej - dziadek mnie pyta, czy wierzę, że nadejdzie jeszcze królestwo boże. Odpowiadam, że nie interesuje mnie to. A on wtedy otwiera torebkę swoją, miał tam jakieś papiery i książkę. Wyjmuje jakąś kartkę i znów zaczyna, że królestwo boże nadejdzie wkrótce. Spytał, czy chcę od niego ulotkę, mówię, że nie chcę ulotek. Dziadek jeszcze coś powiedział na zakończenie i poszedł znów usiąść na siedzeniu autobusu.
OdpowiedzUsuńhehhhh.... brak słów.... Sapkowski powiedział że poglądy są jak dupa. Każdy ma swoją. A po co pokazywać?
UsuńPanstwo wyznaniowe pelna geba! Swoich szpiegow i agitatorow maja wszedzie.
OdpowiedzUsuńDo urzygu!
niestety....
UsuńLudzie to są nawiedzeni i nienormalni czasami kompletnie! Naprawdę mam wrażenie czasami, że nie mają co robić tylko zawracam innym głowę. Taki list, taki telefon! Od obcej kobiety.I tak dziw, że tyle rozmowy wytrzymałaś...
OdpowiedzUsuńhehhhh... mam nadzieje że to koniec mojej przygody z "przewielebnymi".
UsuńDo mnie co tydzien pukaja te same jehowe. Zawsze je zbywam, bo nie interesuja mnie czyjes poglady i namawianie mnie na ich widzi mi sie...
OdpowiedzUsuńnie rozumiem takiego narzucania się... może powinnaś konkretnie oświadczyć im że ich wizyty są bezcelowe i sobie nie życzysz.
UsuńŚwiadkowie Jehowy nie zaprzestaną namawiania i odwiedzania Nas, gdyż działają zgodnie z zasadami Biblii, jest tam zapis, w którym Stwórca chce, aby właśnie chodzić "od drzwi do drzwi" i głosić wiarę.
Usuńoni mają trochę inną Biblię... są różnice pomiędzy ich a resztą przekładów.
UsuńTak, nie mniej jednak zarówno w ich jak i w naszej jest to tak sformułowane.
Usuń:))
UsuńZastanawiające jest w takiej sytuacji, jak życie niektórych ludzi musi być nudne, aby musieli się tak bardzo wtrącać do życia innych... niezależnie od wiary.
OdpowiedzUsuńhmmm...
UsuńPrzerażające! Kwestia wiary i wyznawców jej różnorakiej formy w Naszym kraju jest zadziwiająca. I oczywiście jest to temat bardzo dyskusyjny, nie mniej jednak jestem w wielkim szoku, jak Twoja "listowa" historia się potoczyła. Jak najdalej od takich dziwnych ludzi.
OdpowiedzUsuńzgadza sie.
UsuńO kurczę, tego się nie spodziewałam! Naprawdę myślałam, że to jakaś dociekliwa fanka z bloga ;)
OdpowiedzUsuńhehe:))
Usuń