sobota, 17 listopada 2012

wczoraj....


Wczorajszy dzień…
Rano miałam jechać do taty się pożegnać... Mama jechała autem z sąsiadem, miała mnie po drodze zabrać, miałam czekać pod dyskontem o 8.30, zaznaczała bym się nie spóźniła, bo pojadą beze mnie.
Rano wyprowadziłam psa, poszłam na pocztę odebrać awizo. Przyszedł mój kalendarz:



Bardzo się z niego ucieszyłam. Około ósmej dzwoni mama, żebym na dworcu czekała, ja powiedziałam, że dworzec duży. I prosiłam by przyjechali pod dom, a oni, że jednak dworzec. Ide na dworzec czekam, dzwonie, nie obiera, wysłałam sms – nic.
Czas mija. Dzwonią, że są pod domem, powiedziałam, że nie będę biegała niech przyjadą na dworzec. Jadą, mnie nie widzą, ja macham…
   Tata taki nie podobny do siebie… wchodząc do tego pomieszczenia czułam wiele silnych emocji… ciężko mi ten cały kocioł opisać… może nie byłam najlepszą córką… nie wiedziałam, że tata jest chory, że w szpitalu tylko od razu, że nie żyje… co za tragedia…
W szpitalu dowiedziałam się kto ojca operował… teraz będę musiała się jeszcze tłuc do szpitala z lekarzem rozmawiać bo od rodzinki się nic nie dowiem…
Przyjeżdżamy do domu stoją jacyś obcy ludzie… rodzina narzeczonego mojej najmłodszej siostry. W domu mama zdążyła mnie zwyzywać… zrobiła przedstawienie że sobie kanapkę i herbatę zrobiłam… sąsiad jeszcze powiedział: nie udław się. I że niby wielce się natychmiast śpieszą, nawet ćwierć tej herbaty nie zdążyłam wypić… tak… mamusia zawsze była gościnna dla mnie… wychodzimy, rodzina Arkadego, moje siostry, a moja mama do Natalii:
- śmierdzisz czosnkiem idź umyj zęby – powiedziała.
Masakra… jak ja jej współczuję… w takiej chwili, przy narzeczonym, jego rodzinie….
Najlepsze jak powiedziała jego rodzinie że za trzy tygodnie będzie sekcja zwłok…
- sekcja? Za trzy tygodnie? Ekshumacja będzie? Nieeee, chyba nie – dziwili się…
W kościele oczywiście mama miała swoje wizje, animozje, wizje… siostra nie chciała koło mnie siedzieć to robiła rundkę wokół pierwszej ławki… matka w środku siedziała…
Ksiądz mówił jaki tata był dobry, jaka dobroć przez niego przemawiała, o jego żarcikach taktownych (mnie jego żarty do szału doprowadzały) ksiądz cedził słowa… jak mówił  o obcowaniu świętych to mówił, że mój ojciec jest już w niebie, że przez jego wstawiennictwo można prosić, i on jest blisko boga to się wstawi….
Mhmmm – jak za życia nie mogłam na niego liczyć to i po śmierci tym bardziej.
Ksiądz wspominał ćwierćwiecze ojca w zakonie – trzecim zakonie dla świeckich. Tak, tak… jaki wspaniały był mój ojciec… ludzi było dużo…
Jak szłam w pierwszym rzędzie mama z siostrą pod rękę. W drugim pod rękę moja siostra z siostrą ojca pod rękę i ja jako wolny elektron, ale w drugim rzędzie… dlatego prosiłam Roberta by ze mną jechał… straszne czuć się odepchniętym w takiej chwili…
Przed grobem ojca mama zabrała od nas kwiaty i sama je wrzuciła do grobu… kondolencje się później posypały… siostra ojca strasznie moją mamę tuliła (dziwne, bo słyszałam niegdyś od niej bardzo negatywne opinie na temat mamy…) kondolencje złożyła, mamie siostrom…. No… mnie nie powiedziała słowa, w ogóle nie podeszła…. W ogóle całą uroczystość i stypę… naprawdę na poziomie kobieta!
Także r@ w ogóle do mnie nie podszedł ani nie widziałam, żeby do kogokolwiek podchodził. Za to jego siostra trochę się wahała ale w końcu się zachowała jak należy, ciocia nie miała wątpliwości…
Poznałam miłą ciocię Aniele, tam od brata dziadka…fajna babeczka. Zapraszała mnie do Gniezna, jak masz mena to przyjedź z nim, jak nie to z kim innym… - wydała się fajna babeczka!
Na stypie rozmawiałam, byłam miła, też nie mogłam się szybko ulotnić… kulturnie się pożegnałam…
Pytałam siostry o śmierć ojca… sprawiała wrażenie przerażonej, pytała po co mi ta informacja… no kurwa jak to po co?! Po co mi wiedzieć na co ojciec zmarł… Nie, nie są rzeczy których nie pojmę…
Wygląda na to że sama będę musiała jechać i rozmawiać z tym lekarzem. Bo jest pewne, że od nich się nic nie dowiem…
Wychodząc ze stypy poszłam odwiedzić zwierzaki w schronisku, bidule… nosi je agresja, brak ruchu, bodźców, nowych miejsc, zapachów… same kundelki, mało jakiś „w typie”… chyba dwa czy trzy widziałam kundle Asta…
Wróciłam do domu… ciężko mi opisać co czułam, trochę się ucieszyłam radością Rodziaka… kochane zwierzątko….
Trzeba było iść na spacer, bo tyle godzin sam siedział… dobrze, że nic nie naniszczył…




4 komentarze:

  1. Nic się nie zmieniło...
    Współczuję Ci...

    OdpowiedzUsuń
  2. Niektorzy ludzie nawet w obliczu tragedii rodzinnej, nie potrafia sie zjednoczyc albo co najmniej zapomniec na krotko o nieporozumieniach i zalach. Nie pojmuje tego, znam inny model rodziny, gdzie wszyscy sie wspieraja. Tego nauczylam moje dzieci, sa bardzo ze soba zwiazane i moge byc spokojna, ze kiedy nas zabraknie, beda sobie wzajemnie pomagac.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. heh no cóż rodziny się nie wybiera... ubolewam nad tym, że oni są jacy są, ale cóż ja za nich mogę?!

      Usuń
  3. Bardzo mi przykro..

    OdpowiedzUsuń

Cieszy mnie że tu jesteś, proszę zostaw ślad po sobie. Wspólnie dbamy o miłą atmosferę tutaj i szanujemy sie wzajemnie, dla tego nie pisz wielkimi literami, nie SPAMuj, nie zostawiaj linków do siebie. Nasze zdania mogą się różnić, ale zachowujemy kulturę i dobry smak.
Komentarze: propozycje wspólnej obserwacji, łańcuszki, autoreklamę (z linkami) i teksty nie na temat usuwam. Ja szanuję Ciebie, więc proszę szanuj mnie, a odwiedzę Cię gdy tylko będę mogła.
Bardzo mnie ucieszy gdy dołączysz do zacnego grona moich obserwatorów.
Życzę przyjemności!