O śmierci taty dowiedziałam się jako chyba ostatnia w
rodzinie. Byłam bardzo zagubiona, na dobrą sprawę teraz najbardziej z tamtych
momentów pamiętam chaos, zamieszanie, i potworny lęk przed kontaktem z rodziną.
Bałam się też, że Rodo nie wytrzyma samotności, bo akurat stało się tak, że nie
miał się nim kto zaopiekować. A przecież z tego powodu, że mam psa nie mogłam
nie iść na pogrzeb taty… wyprowadziłam psa na spacerek, odebrałam mój
kalendarz, a moja mamusia siała zamęt, bo ze wszystkim musi być problem,
odnośnie miejsca i godziny spotkania… a niby to proste: umówić się w danym
miejscu i czasie i być zgodnie z umową. Ot wielka filozofia! Mama prosiła bym
jej dała w spokoju przeżyć to wszystko: taką samą nadzieje miałam ja.
Tata w trumnie taki nie podobny do siebie…
wchodząc do tego pomieszczenia w kostnicy czułam wiele silnych emocji… ciężko
mi ten cały kocioł opisać… może nie byłam najlepszą córką… nie wiedziałam, że
tata jest chory, że w szpitalu tylko od razu, że nie żyje… co za tragedia…
W szpitalu dowiedziałam się kto ojca operował… teraz będę
musiała się jeszcze tłuc do szpitala z lekarzem rozmawiać bo od rodzinki się
nic nie dowiem… wiem, ze przez ten cały czas moja mama nie wiedziała jak się zachować…
Przyjeżdżamy do domu
stoją jacyś obcy ludzie… czułam się zakłopotana, bo kto to jest? Jak się zachować?
Ludzie okazali się być rodziną narzeczonego mojej najmłodszej siostry. Ludzie nie
powiem kulturalni, złożyli kondolencje, bo tak oczywiście wypada. W domu,
weszłam do pokoju by być sama. Po prostu. Pobyć zwyczajnie sama, zebrać w sobie
siły, i wyciszyć się. …. Jednak słyszałam jak w pokoju obok mama powiedziała
jego rodzinie że za trzy tygodnie będzie sekcja zwłok… - sekcja? Za trzy
tygodnie? Ekshumacja będzie? Nieeee, chyba nie – dziwili się… Mama zdążyła zaaranżować
sytuacje w której pokazała już że ja jestem ta zła a ona jest ta dobra i
wspaniała… oczywiście tak, że tamci
ludzie to słyszeli…. Po co, nie mam pojęcia….
Jako że było około południa zrobiłam sobie herbatę i
kanapkę. Moim zdaniem to chyba normalne skoro no jakby nie było to mój dom
rodzinny, a kanapka i herbata to raz na iks miesięcy to nei aż tak ogromnie
dużo, no przynajmniej nie tak by zrobić przedstawienie że ja jem… no cóż
dziwnego? Nie pozwolili mi normalnie dokończyć tylko zrobili zamieszanie, że
szybko trzeba wyjść, jako że próbowałam dopić i dojeść by nie zostawiać resztek
sąsiad powiedział: nie udław się. Oczywiście
wszystkiemu towarzyszyło wielkie zamieszanie, nawet ćwierć tej herbaty nie
zdążyłam wypić… tak… mamusia zawsze była gościnna dla mnie…
Oczywiście pośpiech harmider, zero organizacji, wszyscy
wychodzą, rodzina Arkadego, moje siostry, a moja mama do Natalii: - śmierdzisz
czosnkiem idź umyj zęby – powiedziała. Masakra… jak ja jej współczuję… w takiej
chwili, przy narzeczonym, jego rodzinie… masakra… chodź kiedyś mi mama przy
chłopaku też wstydu narobiła… ale sytuacja była inna.
Nawet w kościele w
tej pierwszej ławce, no powinni zachować pozory. Pogrzeb taty nie jest częstym
wydarzeniem, jednak nawet tutaj: oczywiście mama miała swoje wizje, animozje,
wizje… siostra nie chciała koło mnie siedzieć to robiła rundkę wokół pierwszej ławki…
Ksiądz mówił jaki
tata był dobry, jaka dobroć przez niego przemawiała, o jego żarcikach
taktownych (mnie jego żarty do szału doprowadzały) ksiądz cedził słowa… jak
mówił o obcowaniu świętych to mówił, że mój ojciec jest już w niebie, że przez
jego wstawiennictwo można prosić, i on jest blisko boga to się wstawi…. Mhmmm –
jak za życia nie mogłam na niego liczyć to i po śmierci tym bardziej. Ksiądz
wspominał ćwierćwiecze ojca w zakonie – trzecim zakonie dla świeckich. Tak,
tak… jaki wspaniały był mój ojciec… ja jednak na temat jego świętości mam swoje
zdanie. Przecież święty człowiek świeci przykładem. Ja przynajmniej nie zapomnę
jak mnie upokarzał, wyzywał, i bił. Jednak ludzi było dużo… przecież to święty
człowiek bogobojny, w kościele kanonizowany (ksiądz powiedział, ze można się do
niego modlić bo jest u Boga)
Jak szłam w pierwszym rzędzie mama z siostrą pod rękę. W
drugim pod rękę moja siostra z siostrą ojca pod rękę i ja jako wolny elektron,
ale w drugim rzędzie… dlatego prosiłam Roberta by ze mną jechał… straszne czuć
się odepchniętym w takiej chwili… Przed grobem ojca mama zabrała od nas kwiaty
i sama je wrzuciła do grobu… kondolencje się później posypały… siostra ojca
strasznie moją mamę tuliła (dziwne, bo słyszałam niegdyś od niej bardzo
negatywne opinie na temat mamy…) kondolencje złożyła, mamie siostrom…. No… mnie
nie powiedziała słowa, w ogóle nie podeszła…. W ogóle całą uroczystość i stypę…
naprawdę na poziomie kobieta! Także r@ w ogóle do mnie nie podszedł ani nie
widziałam, żeby do kogokolwiek podchodził. No cóż… Za to jego siostra trochę
się wahała ale w końcu się zachowała jak należy, ciocia nie miała wątpliwości…
boli mnie, że należę do takiej rodziny.
Poznałam miłą ciocię
Aniele, tam od brata dziadka z taty strony… fajna babeczka. Zapraszała mnie do
Gniezna, jak masz mena to przyjedź z nim, jak nie to z kim innym… - usłyszałam.
Wydała się fajna babeczka! Rozmawiałyśmy na temat dziadka, mimo że moje
wspomnienia dziadka z tyaty strony są mocno zidealizowane, pamiętam go jako
starszego człowieka do którego mogę iść zawsze. U dziadka zawsze czekała mnie
pociecha gdy płakałam bo lanie dostałam, bo czułam, że dziadek mnie kocha, jest
dobry. W ogóle słowo dziadek jest dla mnie synonimem dobra. Obu dziadków wspominam
bardzo dobrze. Jednak miałam wrażenie, że moja rozmówczyni nie podziela mojego
zdania. Być może moje wspomnienia były by inne gdyby dziadek nie zmarł gdy
byłam bardzo mała…
Na stypie rozmawiałam, byłam miła, też nie mogłam się szybko
ulotnić… kulturnie się pożegnałam… Pytałam siostry o śmierć ojca… sprawiała
wrażenie przerażonej, pytała po co mi ta informacja… no kurwa jak to po co?! Po
co mi wiedzieć na co ojciec zmarł… Nie, nie są rzeczy których nie pojmę…
Wygląda na to że sama będę musiała jechać i rozmawiać z tym lekarzem. Bo jest
pewne, że od nich się nic nie dowiem… Wychodząc ze stypy poszłam odwiedzić
zwierzaki w schronisku, bidule… nosi je agresja, brak ruchu, bodźców, nowych
miejsc, zapachów… same kundelki, mało jakiś „w typie”… chyba dwa czy trzy
widziałam kundle Asta… zapytałam o podopiecznych których kojarzyłam, okazało
się, że mają domy. Oby szczęśliwe. Takie na zawsze.
Wróciłam do domu… ciężko
mi opisać co czułam, miło widzieć radość Rodziaka… kochane zwierzątko…. Trzeba
było iść na spacer, bo tyle godzin sam siedział… dobrze, że nic nie naniszczył…
zdawał się wszystko rozumieć… tak zwyczajnie. Bez słów.
Nie umiem pojac takich relacji w rodzinie, przeciez to najblizsze osoby, wiezy krwi. Czym sie narazilas, jaka zbrodnie popelnilas, zeby w obliczu smierci Ojca nie nastapilo oczekiwane pojednanie, wspolne pocieszanie. W takiej chwili wszyscy powinni zapomniec o dawnych animozjach i zjednoczyc sie w bolu.
OdpowiedzUsuńpamietam jak jechalam na pogrzeb chrzestnego ponad 100 km i musialam wstac o 3 rano zeby jeszcez popracowac przed wyjazdem bo nie chcieli mi dac urlopu
OdpowiedzUsuńJak powiadają...rodziny się nie wybiera..ale przyjaciół już tak. Dobrych przyjaciół Ci życzę :)
OdpowiedzUsuńNie przejmuj się rodziną , twórz własne środowisko.
OdpowiedzUsuńPonieważ kochasz psy , szukaj w tym środowisku przyjaciół...
Znajdziesz , ja też wśród kociarzy mam przyjaciół.
Podobne pasje zbliżają ludzi.
zapraszam po wyróżnienie i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń