A teraz głos oddam Ani, zapraszam:
"Mój Mąż jest chory, bardzo chory...
Ma guza mózgu – glejak Astrocytoma anaplastica w III stopniu złośliwości.
Jest po dwóch operacjach ( 2008 i 2012 rok ), radioterapii i chemioterapii skojarzonej.
Po drugiej operacji i zakończonym cyklu radio i chemioterapii mieliśmy spokój – jeśli tak to można
określić.
Przez pięć lat kontrolne badania zawsze dawały ten sam wynik – brak wznowy.
Tak było aż do października...
Kolejne kontrolne badanie, oczekiwanie na wynik i chociaż towarzyszył nam niepokój to mieliśmy
nadzieję, że i tym razem wszystko będzie tak jak chcemy, ale tak nie było.
Odebrane wyniki badań, a tam coś czego panicznie bałam się przed każdym badaniem i nigdy nie
chciałam zobaczyć – podejrzenie wznowy.
Łudziłam się, że przecież podejrzenie to jeszcze nie wznowa, że wcale nie musi tak być, że to nie musi
oznaczać najgorszego.
Pilnie skonsultowaliśmy wyniki z neurochirurgiem, który operował Sławka 5 lat temu i niestety lekarz po
dokładnym przejrzeniu płyt z rezonansu magnetycznego potwierdził nasze obawy – jest wznowa, a
dodatkowo guz jest umiejscowiony tak, że operacja jest wykluczona.
Istnieje zbyt duże ryzyko afazji i niedowładów.
Następnym krokiem była konsultacja z onkologiem, tutaj także nie było dla nas dobrych wieści.
Sławek dostanie tylko chemię, bo na radioterapię się nie kwalifikuje – zbyt duże ryzyko uszkodzenia
tkanek okalających guza.
Mój Mąż dostał zapisaną chemię – Temodal w 5 cyklach.
Chemioterapia jest jedyną metodą leczenia jaka jest w Polsce dla nas dostępna, innych opcji nie ma, nie w
tym przypadku.
Chemia... przy odrobinie szczęścia spowolni odrastanie guza, spowolni, ale nie zatrzyma i to tylko, gdy to
szczęście dopisze.
Lekarze nie są w stanie nam powiedzieć jak długo Sławek będzie żył, ani w jakim stanie będzie gdy
chemioterapia się zakończy, jak bardzo go wyniszczy, wycieńczy organizm.
Chemia to odwlekanie tego co nieuniknione, o ile...tego nikt nie jest w stanie nam powiedzieć – miesiąc,
rok, może troszkę dłużej.
To nie tak ma wyglądać, nie tak ma się kończyć życie, nie teraz, jeszcze nie.
Nawet nie jestem w stanie ubrać w słowa i opisać jak czuje się człowiek, który dowiaduje się, że śmierć
może nadejść w każdej chwili, że nie ma ratunku, że nie da się nic zrobić.
Słyszysz te słowa, trzymasz dłoń ukochanej osoby i nie wierzysz.
To nie może być prawda!
Przecież stoi obok, przecież kilka minut wcześniej żartował, że to na pewno się da zoperować i wszystko
będzie dobrze, przecież takie rzeczy dzieją się innym, a nie Tobie.
Przez kilka pierwszych dni funkcjonowałam jak w transie, nie chciałam przyjąć tego do wiadomości,
zablokowałam się i wypierałam to o czym mówili lekarze.
Nie jest łatwo dowiedzieć się i zaakceptować, że osoba którą kocha się ponad wszystko wkrótce odejdzie,
że to może być ostatni miesiąc, może kilka miesięcy, może rok.
W końcu trzeba było się otrząsnąć, zebrać myśli i działać, bo czas ucieka, działa na naszą niekorzyść.
Kilka dni spędziłam dzwoniąc do najróżniejszych klinik i szpitali w Polsce i nic, żadnej nadziei.
Kilka nocy spędziłam na szukaniu najróżniejszych informacji o nieoperacyjnych, złośliwych guzach
mózgu w sieci.
Przeszukałam wiele różnych forum, przeczytałam wiele różnych wątków, ale znalazłam, udało się.
Jest nadzieja!
Klinika protonoterapii w Monachium ( RPTC ), która nawet nieoperacyjne, złośliwe guzy mózgu leczy
wiązkami protona i co najważniejsze nie uszkadzając zdrowych tkanek wokół guza.
Napisałam, wysłałam pełną dokumentację i po kilku dniach otrzymałam decyzję lekarzy.
Poinformowano nas, że terapia protonami w przypadku Sławka jest jak najbardziej wskazana i oni się jej
podejmą.
Spadł mi kamień z serca, czyli jest szansa, jest nadzieja!
Lekarze powiedzieli, że trzeba się spieszyć, bo guz narasta, a to bezpośrednio zagraża życiu.
Nie ma na co czekać, sprawa jest pilna, więc wstępny termin został wyznaczony na połowę stycznia.
Zlecili wykonanie dodatkowego badania i wystawili kosztorys - terapia protonem jest w koszyku
świadczeń i może być refundowana za granicą, ale tylko I i II stopień złośliwości, Sławek ma III, więc o
refundacji nie ma mowy.
Kosztorys podciął nam skrzydła – 28700 euro + koszt utrzymania w Niemczech i wynajęcia pokoju na 6
tygodni, bo klinika leczy ambulatoryjnie i noclegu nie oferują, gigantyczna kwota, niewyobrażalna do
uzbierania bez pomocy innych.
Widziałam radość w oczach mojego Sławka, widziałam te iskierki i nadzieję kiedy poinformowałam go o
klinice, widziałam jak cieszył się kiedy poinformowano nas, że będą leczyć i widziałam jak ta nadzieja
uleciała, a iskierki gasły gdy powiedziałam ile wynosi koszt terapii.
Do 10 stycznia musimy przelać kwotę ponad 120 000 zł ( 28700 euro ) na konto kliniki, bez tego terapia
się nie odbędzie.
Dla nas i pewnie dla większości osób są to pieniądze niewyobrażalne.
Sami nie damy rady takiej sumy zdobyć...
Poprosiłam portal SIE POMAGA o pomoc, przesłałam potrzebne dokumenty potwierdzające chorobę,
zaświadczenie potwierdzające brak możliwości leczenia w kraju, a także kosztorys i dokumenty jakie
otrzymaliśmy z kliniki w Monachium. Wszystko zostało zweryfikowane i utworzono zbiórkę na leczenie
Sławka.
Proszę Was, proszę Was najbardziej jak tylko potrafię, pomóżcie mi uratować mojego Męża.
On jest dla mnie wszystkim...
Każda przekazana złotówka, każde udostępnienie – jest dla nas bardzo cenne i przybliża nas do wygranej
walki, walki nie o zdrowie, a o życie.
Sami nie damy rady, ale z Waszą pomocą jest to możliwe.
Proszę, nie pozwólcie aby to były ostatnie Święta mojego Sławka...
Podam linki do zbiórki i do mojego posta na blogu.
Prześlę Ci też to co napisałam.
https://www.siepomaga.pl/zycie
http://wszystko-smaczne.pl/pom
Dziękuję :* Z Wami wierzę, że się uda :*
OdpowiedzUsuń:*
UsuńSerce boli, jak się to czyta.
OdpowiedzUsuńWierzę, że cała niezbędna suma, zostanie zebrana na czas i wszystko się ułoży tak, jak powinno.
Jeśli można, ja również udostępnię u siebie tę treść; niech zasięg zwiększa się w jakikolwiek sposób, jeśli tylko to pomoże.
idzie dobrze mam też nadzieje że sie wszystko uda:) w blogerkach siła!
UsuńDziękuję kochana za udostępnienie ;*
OdpowiedzUsuńNie wiem co powiedzieć... smutna historia...
OdpowiedzUsuńJest czas Bożego Narodzenia, czas radości, czas w którym dzieją się magiczne i niezwykłe rzeczy... dzieją się cuda... wierzę, że spełni się kolejny i uda się zebrać kwotę i pomóc Sławkowi ♥
w blogerkach siła, też wierze że sie uda!
UsuńWspóczuję im, trzeba pomóc i wysupłać parę złotych...
OdpowiedzUsuń:)
UsuńWłaśnie przeczytałam u Krysi :(
OdpowiedzUsuńpopularny temat widzę
Usuńto bardzo przykre. jesteśmy szczęśliwi i mamy wszystko dopóki zdrowie opisuje
OdpowiedzUsuńdużo prawdy w tym
UsuńPrzykro czytać takie rzeczy, zwłaszcza przed świętami. Wierzę, że się uda. Nie traćcie nadziei!
OdpowiedzUsuńto prawda temat przykry, ale też nie można przejść obojętnie
UsuńPomożemy! Przecież nie zostawimy Ani z tym samej!
OdpowiedzUsuńbrawo!
UsuńWieczorem ślę przelew! Wysłałam do kilku dziewczyn na instagramie, które mają wielu obserwatorów, może któraś zdecyduje się pomóc :)
OdpowiedzUsuńbrawo!
UsuńUdostępniłam na Stories, a wraz z nadejściem stycznia na pewno coś przeleję! Ogromnie mi jest przykro :(
OdpowiedzUsuńsuper:)
Usuńudostepniam :*
OdpowiedzUsuńświetnie
UsuńTrzeba sobie pomagać
OdpowiedzUsuńjasne, że tak:)
UsuńWysłałam smsy, po wypłacie zrobię też przelew :)
OdpowiedzUsuńWarto pomagać
OdpowiedzUsuńCzasem można sobie odmówić przyjemności, bo ile ona jest warta w porównaniu do życia? Dobro wraca, warto pomagać
OdpowiedzUsuńto prawda, ja to wierzę że dobro wraca ze zwielokrotniona siłą
UsuńSmutna historia, święta to idealny czas by pomyśleć o innych i pomóc
OdpowiedzUsuń:)
UsuńUda się. Jestem pewna, że się uda!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)
:)
UsuńMam nadzieję tylko, że uzbiera się potrzeba suma. Pomagajmy, jak tylko możemy!
OdpowiedzUsuńw blogerkach siła!
UsuńKochana jesteś, że oddajesz miejsce Ani na swoim blogu :D
OdpowiedzUsuńaż nie wiem co napisać tak naprawdę. Mam głęboką nadzieję, że uda się uzbierać potrzebną sumę. Trzymam mocno kciuki żeby się udało <3
OdpowiedzUsuń