piątek, 31 maja 2013


"Nowe ujęcie. Dwadzieścia lat wcześniej. Niedziela. Około czternastej. W małej schludnej willi kilkuletnia dziewczynka  czeka w oknie na tatusia . jej matka chodzi nerwowo po kuchni. Krzyczy: (zbliżenie kamery na usta wykrzywione złością) „odejdź od tego okna! W tej chwili. Jak twój słodki tatuś będzie łaskawie chciał przyjść do ciebie to przyjdzie to przyjdzie! Nie widzisz, że on ma nas gdzieś?! Ostatnio tyle razy nie przyszedł, i nawet nie zadzwonił! To ja się z Tobą męczę, a ty ciągle tylko na niego czekasz?! Doigrasz się jeszcze zobaczysz”. (ujęcie na wielką łzę spływającą po twarzy Dziewczynki)
Na dróżce do domu pojawia się Tatuś. Dziewczynka rozradowana pędzi do niego, przytula się całym ciałem, jakby chciała w niego wejść na zawsze. On ją głaszcze po głowie. Matka wypada z domku, odciąga Dziecko od Ojca: „wracaj natychmiast, nie będziesz mi tu przedstawienia na całą okolice robiła!” a do ojca: „a z panem mam jeszcze do porozmawiania”. Mała ryczy: Ale mamusiu, mieliśmy iść do zoo!!!”. „nigdzie z ojcem nie pójdziesz. To niepoważny, nieodpowiedzialny człowiek! Marsz do swojego pokoju!” (ujęcie na wściekłą twarz małej). Dziewczynka przełykając łzy szepce: „jeszcze się na tobie zemszczę!”.


Fragment książki pt: "kup kochance męża kwiaty". Foto z neta

Dziwka – fragment książki Pani Katarzyny Miller


Niedzielne popołudnie. Małą czysta uliczka. Przed najbardziej schludnym domkiem zatrzymuje się duży czarny samochód z zaciemnionymi oknami. Wskakuje z niego kilku facetów w czarnych kombinezonach i kominiarkach na twarzach. Otwierają się drzwi z przodu samochodu. Wysuwa się długa noga na niebotycznej szpilce, a potem pojawia się tryumfalnie Dziwka w całej swojej okazałości. Potrząsa burzą loków i pokazuje swoim gorylom: „Naprzód”. Wpadają bezszelestnie do domku, Dziwka kroczy za nimi, głośno stukając obcasami. W jadalni, przy niedzielnym obiedzie siedzi Rodzina. Jedzą rosół. Pani domu przerwała właśnie długie milczenie: „Co, nie smakuje wam? Tyle się nagotowałam, mógłby ktoś pochwalić!” słowa zamierają jej na ustach, bo oto banda zamaskowanych mężczyzn podnosi jej ślubnego Męża, trzymającego jeszcze łyżkę w dłoni, i unosi do samochodu. Mąż majta nogami i krzyczy: „co to, dlaczego ja!?”, ale czarni wrzucają go bez pardonu do bryki. Dziwka patrzy przez krótką, straszną chwilę, pogardliwie na Panią Domu: „On już jest mój!”, oświadcza, odwraca się i dostojnie oddala. Wsiada spokojnie do samochodu, który z piskiem opon znika za zakrętem.
    Nowe ujęcie. W innym, czystym domku inna Pani Domu przerażonym głosem czyta Sąsiadce: „tym razem macki Dziwki sięgnęły aż do Pelargonia Lane, przy której dotąd najbezpieczniej było mieszkać. Ale nastąpił kres tej iluzji, gdy siepacze Dziwki wtargnęli do nader przyzwoitego domu Państwa Smithów, by pozbawić tę godną Rodzinę jej Głowy. Do dziś policja, która dwoi się i troi monitowana skargami ofiar idącymi liczbowo w armię, nie zdołała ustalić, gdzie podziewa się Pan Smith i co robi z nim Dziwka.”

Kolejne ujęcie. W przepysznej sypialni Dziwki, wśród luster i płonących w kandelabrach świec rzucony na futra leży Pan Smith wciąż przerażony. Dziwka prężąc swe bujne kształty, podaje mu szampana: „masz maleńki, napij się. Nic złego cię nie spotka. Będziemy się tylko kochać… uwielbiam takich słodkich tatuśków jak ty! Możesz się spokojnie rozluźnić i zabawić. I tak wszystko będzie na mnie”.

CDN... (jeszczdziś 20.00)

Fragment książki: Katarzyny Miller pt „Kup kochance męża kwiaty”. Fotka z netu. 

czwartek, 30 maja 2013

kawał pasujący pod dzisiejszy temacik:D


Ciekawa przekleja z neta. Publikuję bo zaciekawił mnie wywiad, a nie dlatego żeby jakąkolwiek postawę promować czy cokolwiek. Czytelnicy wiedzą, że na tym blogu codziennie może pojawić się dosłownie wszystko, tematy zmieniają się jak w kalejdoskopie. Po przeczytaniu zapraszam do komentowania.

Nawet gdybym chciał, to nie mógłbym go opisać. Jest kompletnie nijaki, nic go nie wyróżnia. Typ człowieka, po którym wzrok się po prostu prześlizguje. Kiedy zaczyna mówić, widać, że waży każde słowo. – Ja miałem gadane i celowałem w bogatszych klientów. Szybko się okazało, że tak można więcej zarobić, a strachu jest mniej. Młodzi częściej wpadają – mówi nam osoba bez której cały interes się nie kręci, czyli "sprzedawca". W sobotę 25 maja ulicami Warszawy po raz kolejny idzie Marsz Wyzwolenia Konopi – z tej okazji przyglądamy się narko-biznesowi od drugiej strony.


Mój rozmówca skrupulatnie pilnuje tego, co zapisuję. Nasze spotkanie odbyło się w kompletnej konspiracji, jak byśmy planowali co najmniej zamach stanu. A przecież to tylko zwykły sprzedawca. Na potrzeby tekstu nadaliśmy mu imię Zbigniew.

Dużo zarabiasz?

Zbigniew: A ile to jest dużo?

Sto tysięcy miesięcznie?

Nie, aż tyle to na pewno nie. Może z 50, 60. Czasem więcej, zależy od miesiąca, pory roku. Ale są tacy, co wyciągają i dwieście koła.

Od pory roku? To znaczy co, w zimie ludzie mniej ćpają?

Żebyś wiedział. Jak jest zimno, albo pada, to ludzie nie wychodzą z domów, nie chodzą na imprezy. A jak nie chodzą na imprezy, to nie biorą nic mocnego. Wolą siedzieć w domu i palić trawkę. W lecie to aż im się chce coś robić, więc kupują wszystko i hurtowo. Imprezy są prawie codziennie, więc interes się kręci. Wtedy dostaję zamówienia od jednej osoby na przykład na dwa, trzy tysiące. Biorą wszystko: koks, piguły, kwasy, trawa.



Polacy dużo biorą? Tak na oko, jak miałbyś ocenić po swoich klientach.

Sporo. Najpopularniejsza jest trawka, wiadomo. Palą to chyba wszyscy. Starzy, młodzi, studenci, biznesmeni, prawnicy, muzycy, licealiści. Chociaż ja gówniarzom nie sprzedaję.

Bo? Chyba mi nie powiesz, że morale nie pozwala Ci sprzedawać tego nieletnim?

Nie o to chodzi. Młodzi są nieodpowiedzialni, łatwiej wpadają. Mieszkają z rodzicami i nie mają samochodów, więc trudno się z nimi umówić. A ja nie jestem gońcem z Pragi, żebym musiał dziadować i sprzedawać po sztuce smarkaczom z liceum z tak wielkim ryzykiem.


Gońcem?

No wiesz, takie łebki z bramy, detaliści. Pełno ich jest wszędzie: na Woli, Ursynowie, Pradze, Bemowie. Oni rzadko kiedy sprzedają jednej osobie więcej, niż sztukę (sztuka = gram - przyp. red.). Ja jak sprzedaję zioło, to co najmniej 10 gram, bo inaczej mi się nie opłaca. No i oni tak dziadują: tu jednemu coś wepchną, tu drugiemu. Sprzedają, komu się da, żeby zarobić. To oni najczęściej wpadają na policji, bo łatwo ich złapać. Potrafią sami chodzić zjarani po ulicach, to i wpadają. Pożyteczne, bo to nimi zajmują się niebiescy, ich obserwują.

A Ciebie nie? Ty się nie boisz?

Ryzyko zawsze jest, ale z czasem idzie się przyzwyczaić. Pewnie górnik zjeżdżając do kopalni ma podobnie: dreszcz adrenaliny jest, ale rutyna zabija strach.

To ile lat musiałeś robić, żeby wpaść w rutynę?

Około pięciu lat.

I też zaczynałeś od bycia łebkiem?

Tak, jak chyba każdy. Wcześniej jeszcze kradłem radia samochodowe, to było w latach 90-tych. W biznes wkręcili mnie kumple z podwórka. Tyle, że ja miałem gadane i celowałem w bogatszych klientów. Szybko się okazało, że tak można więcej zarobić, a strachu jest mniej. Bogaci zazwyczaj są już odpowiedzialni, a przynajmniej nie chcą trafić do więzienia. I jakoś tak wyrobiłem sobie nawyki, które pozwalają mi unikać kłopotów.

Jakie nawyki?

Przecież nic ci o tym nie powiem. Ale widziałeś jaki mam samochód? Widziałem.

Stać Cię na porsche, a jeździsz jakimś nudnym sedanem.

No i właśnie o to chodzi. Szastanie kasą w mojej branży to pierwszy krok do więzienia, albo śmierci.

A drugi krok?

Banalnie to zabrzmi, ale ćpanie w pracy.

Jak jeździsz po klientach, to musisz być trzeźwy.

To trudne, bo towar kusi, ale inaczej się nie da.

Wróćmy na chwilę do tego kto i co bierze. Trawka naprawdę jest aż taka popularna? Dzisiaj mówi się, że wszyscy jarają.

Bo to prawda. Wystarczy pójść w weekend na miasto, żeby to zobaczyć. Tam, gdzie są imprezy na powietrzu, siedzą dziesiątki palących osób. I nic sobie z tego nie robią. Szczególnie młodzi mają to gdzieś: chcą zapalić skręta, to palą. Nic wielkiego.


Dla nich to jak wypicie piwka?

Dokładnie. Chociaż jarają nie tylko młodzi. Znam wielu prawników, lekarzy, powszechnie szanowanych, "poważnych" ludzi, którzy też sobie lubią zapalić. Niektórzy w ten sposób wracają do czasów młodości, inni traktują jak relaks. Mają stresujące zawody, ale wolą nie pić, więc sięgają po jointy. Po nich mogą następnego dnia wstać z łóżka i normalnie pójść do pracy, a nie jakiś kac i bóle głowy. Można nawet powiedzieć, że marihuana wymknęła się spod kontroli, bo ludzie hodują ją w domach, w szafie.

Często zdarzają ci się historie: od marihuany do twardych narkotyków? Wiesz, w debacie publicznej ścierają się dwie opinie. Jedna twierdzi, że palenie to wrota do narkotykowego piekła, druga - że jedno z drugim nie ma nic wspólnego.


Nie ma tu żadnej reguły. Są tacy klienci, którzy zamawiają na przykład naraz koks, piguły, kwas i palenie. Jednak większość palaczy tylko pali, nie sięga po nic więcej, bo chcą się wyluzować, a nie nabuzować. Jeśli ktoś zaczyna od trawy, a kończy na koksie (kokainie – red.), albo heroinie, to widocznie ma skłonności do uzależnień.


A artyści, celebryci?

Z tym bywa różnie. Artyści jak to artyści, zawsze ćpali, pili i nikogo to nie dziwiło. Co do celebrytów, to wielu z nich wciąga kokainę - ale tylko ci bogaci. Wielu pali trawkę, bo albo lubią, albo chcą być fajni w środowisku. Niektórzy sięgają po jeszcze inne doznania, co biedniejsi kupują amfetaminę. Większość robi to dla szpanu, albo "bo wypada".

Największe gwiazdy też biorą? Czy boją się o reputację?

(śmiech) Oni akurat najwięcej, bo mają największą presję. Jest kilka takich czołowych postaci polskich mediów, które ciągną kokainę prawie na kilogramy. Jak byś się dobrze przyjrzał, to czasem widać w programach.

A politycy? Jeździłeś kiedyś pod Sejm?

Tak. Ale nie powiem, czy dzisiaj też jeżdżę. Ogólnie tylko mogę powiedzieć: politycy też ćpają. Najczęściej stymulanty, rzadko kiedy trawę.

Prawicowi też?

Też. Oni zawsze mieli największe paranoje, bo przecież jak by wyszło na jaw, to dla nich koniec polityki. Ci z lewicy mają pod tym względem łatwiej, chociaż wbrew pozorom to z tego środowiska biorących cokolwiek można by policzyć na palcach jednej ręki. Wielu posłów pewnie próbowało, ale wolą nie ryzykować karier. Dzisiaj ogólnie zdecydowanie mniej jest polityków, którzy się w to bawią. I dobrze.

Jeśli już jesteśmy przy polityce - Ty jesteś za legalizacją?

Wiesz co, nie wiem. Nie zastanawiałem się, czy jestem za, bo przywykłem już do takiego, a nie innego systemu.

No to teraz możesz się chwilę zastanowić. Za czy przeciw?

Po legalizacji i tak to my byśmy przecież trzymali cały ten handel, bo nikt inny nie byłby w stanie produkować, albo sprowadzać na taką skalę, żeby chociaż sklepik utrzymać. Tylko wtedy musielibyśmy podatki płacić, to chyba jedyna wada. No ale ryzyka by nie było, więc w sumie to mogę nawet popierać legalizację.

A myślisz, że w ogóle do niej dojdzie?

Kiedyś na pewno. W ciągu kilku lat pewnie dopuści się posiadanie na własny użytek małej ilości marihuany, bo politycy już zauważyli, że to paranoja wsadzać do więzienia za jednego skręta. Poza tym nie mogą wiecznie udawać, że marihuana to jakiś demon, skoro palą ją tysiące Polaków i przy tym normalnie pracują czy studiują. Ściganie tych ludzi to marnowanie pieniędzy państwa, bo może jedna złapana osoba na tysiąc potrafiłaby pomóc policji w łapaniu grubych ryb. A i tak nie sądzę, żeby ludzie byli tak głupi, żeby wydawać swojego sprzedawcę.

Mówisz o tym jak o robieniu herbaty, chociaż dyskutujemy tutaj o poważnym łamaniu prawa. Nie czujesz, że to, co robisz, jest po prostu złe?

Nie, a dlaczego miałbym się tak czuć? Ja do narkotyków nikogo nie namawiam. Te opowieści o sprzedawcach, którzy wystają pod szkołami i czyhają z "darmową działką" to jakieś bajeczki z lat 90-tych. Jak ktoś chce coś wziąć, to do mnie dzwoni. Mam swoich zaufanych klientów, innych biorę tylko z polecenia. Niektórych odrzucam. Sprzedaję tylko dorosłym, którzy wiedzą, co to jest i do czego służy. Ja im tylko umożliwiam to, co i tak by zrobili.





Ale jednak łamiesz prawo.

Widocznie ktoś musi.

Nie myślałeś o tym, żeby robić coś innego? Wykonywać jakiś normalny zawód, wiesz, biuro od 9 do 18, co miesiąc pensja, podatki?

Nie wyobrażam sobie, żebym miał robić coś innego.

Za dużo zarabiasz, żeby zrezygnować?

Nie, to nie chodzi o pieniądze. Nie wiem jak to wytłumaczyć. Są ludzie, którzy grają w piłkę, robią to świetnie i dopóki tylko mogą. Inni zostają dj-ami, biznesmenami, politykami. Ty jesteś dziennikarzem i chyba lubisz to, co robisz?

Lubię.

No właśnie. A ja zostałem sprzedawcą i też lubię. Może tak jak Robert Lewandowski do piłki nożnej, tak ja mam po prostu talent do handlowania.

źródło obrazki z neta

środa, 29 maja 2013

Jako, że skończyła się moja maseczka:



No po namysłach i knowaniach poszalałam…




Kupiłam moją maseczkę oczyszczającą + mikrodermabrazja, jednorazówkę dotleniającą (zapomniałam na zdjęciu uwiecznić). Do zakupów otrzymałam płyn micelarny gratis. Oraz jakąś kartę lojalnościową tam za każde 25pln wydanych s klepach Ziaja jest pieczątka, są „levele” im wyższy tym lepsza nagroda. Jak na razie nie wnikam, interesuje mnie maseczka, o której napiszę:




Cena: 34,80

Pojemność: 250 ml

Opis działania:

Głęboko złuszcza martwe komórki naskórka i dokładnie oczyszcza pory
Absorbuje nadmiar serum, działa ściągająco oraz wyraźnie zmniejsza rozszerzone pory.

Substancje aktywne:

Glinka zielona
Mikrokryształ ki tlenku glinu Al2O3
Kompleks protein mlecznych

Stosowanie:

Nanieść grubą warstwę maski na skórę twarzy, szyi i dekoltu, delikatnie masować. Zmyć ciepłą Wodąco około 5 – 10 minutach.

Skład:


Moja opinia:

Dobra maseczka, ma przyjemny niezbyt intensywny zapach. Konsystencja nie jest rzadka, to też nakładanie jest wygodne, nie jest zbyt gęsta zbita nie trzeba jej wydrapywać ze słoiczka. Po prostu w sam raz. Przy nakładaniu czuje się delikatne drobinki (tlenek glinu).
Efekt zauważyłam już po pierwszym użyciu: skóra doskonale oczyszczona odświeżona i gładka. Nie podrażnia jest bardzo delikatna jednocześnie bardzo skuteczna! Dlatego po użyciu próbki zdecydowałam się na zakup.
Plusem kosmetyku jest duże opakowanie i niska cena ok. 34,98 za 250 ml… to też na poprawę nastroju nakładam ją na skórę całego ciała na  15 minut, po czym zmywam tonizuję i nakładam balsam. Skóra miękka oczyszczona, nawilżona i pachnąca… zabieg w sam raz na poprawę nastrojuJ
Miałam okazje wypróbowania tego balsamu „pokazowego”. No szczerze powiedziawszy nie jest taką rewelacją gęsty nie wchłania się za dobrze, a jak się już wchłonie nie pozostawia jakiegoś uczucia nawilżenia. Kosmetyk czysto podstawowy nie uczula nawet przyjemnie pachnie, no ale czego oczekiwać po prezencie z pokazuJ to samo tyczy się kremu na dzień jednym słowem nic szczególnego! No ale jak to
Ale wracając do maseczki z Ziaji to naprawdę polecam bardzo dobry kosmetyk w przystępnej cenie!

wtorek, 28 maja 2013

"Powstanie bulteriera było nieuchronne- świat przecież zawsze potrzebował odrobiny sportowego piękna."- Eva Weatherill (Souperlative Kennel)


Zadzwoniła do mnie Pani z hodowli bull terierów w celu zostawienia u mnie dwuch swoich suczek. Prawdopodobnie w okresie cieczki. A ja tak bardzo chciałabym mieć pod opieką psy tej rasy… przyciągam, przyciągam i mam nadzieję, że się uda. Co stoi na przeszkodzie? Skoro ja chcę Pani podoba się to co oferuję(co jeszcze podkreślała)? Otóż sunie prawdopodobnie będą miały cieczkę, a to oznacza, że muszą być same… a niestety na przypuszczalny termin dni płodnych suni (bo z jedną jedzie na krycie) pokrywa się z terminem  gdzie mam mieć samca (innej rasy ;( ooojjjjjj…
Ja tak bardzo chciałabym „dostać” bulteriery, by chodź troszkę je poznać. Ściągam je myślami… i mam nadzieje, że się uda. Dziś śniły mi się bull terieryJ nawet przez sen coś nawijałam do Robercika
(vel „żona”) właśnie na temat psów tej rasy….




Z drugiej strony się trochę boję, bo suczka w rui, jeszcze w dodatku suka hodowlana, a mam dostać dwie to ogromna odpowiedzialność! Ooooojjjjj…. Żeby się udało!
Tym czasem jak na razie mamy SmrodoJ. Hehehe zwykle jakoś to tak jest, jak widać, że przyciągamy to o czym myślimy. Dla przykładu podam, że owe bull teriery ściągam myślami od dawna, mam nadzieje że się uda.  Cane Corso, tym razem dorosły samiec, mam zapisany termin. Super  psy! Miałam szczeniaka. W ogóle molosy są super! Przysięgam Wam, że to psie dziecko które miałam miało może z 5 miesięcy? Bije na głowę większość psów, nigdy nie widziałam tak grzecznego szczeniaka. A to że czasem się smyczą bawił, to nic.
Golden Retriver (piękne, mądre psy!). Asty mam często:D najczęściej Rodo vel Smrodo:D którego obecnością niezmiernie się cieszymy, i jak zawsze mamy nadzieje, że pobyt się przedłużyJ. Zawsze jak go mam mówię, że go ukradnę. W odpowiedzi od Robercika słyszę że zawsze go kradnę jak jest.
Byliśmy na pokazie Philipiaka (garnki, noże, kuchenki indukcyjne. Kiedyś pościel wełniana). Prowadzący bardzo naturalny, przyjemnie mówił swoje. Naprawdę jakoś dało się wysiedzieć, te chyba trzy godziny. Potem podeszliśmy i wyraziliśmy swoje zdanie, podziękował i powiedział, że lubi swoją pracę. Miło nam. To się czuje.
Sylwia bardzo żałowała, że nie mogła być na pokazie. Ona bardzo lubi tam chodzić, zwłaszcza na philipiaka, mówi, że fajnie jest, że można się czegoś nowego dowiedzieć. Nie wiem, albo ona taka pusta, albo ja nie zauważam niczego ciekawego a przede wszystkim nowego… fakt jest taki, że nie ukrywam że fajnie było by mieć owe garnki, dobre było to mięsko które zrobił beztłuszczowo… jak mówił o tych kartoflach z parnika co się Świnią daje… mmmmm… jadłam jako dziecko, dziwiąc się dlaczego takie dobre dostają świnie a te ziemniaki z obiadu już niestety takie dobre nie są… cóż, gary garami…
W prezencie obiecanym był zestaw kosmetyków, i książka kucharska.


Kosmetyków jeszcze nie próbowałam, ze wstępnych oględzin wynika, że mają delikatny zapach. Wielkość jest dziwna bo przyjęło się u nas, że kremy do twarzy mają te około 50 ml a te mają po 100  ml. Natomiast balsam do ciała który, powinien mieć przynajmniej te 250 ma także 100. Identyczne opakowania, pojemności… 
Książka kucharska, fajna ale… nie wiem dla kogo pisana, gdyż o niektórych składnikach słyszę pierwszy raz. A biegać od sklepu do sklepu w poszukiwaniach nie mam ochoty.
Pewnie coś tam kiedyś z tej książki zrobię.


poniedziałek, 27 maja 2013

Człowiek katował psa. Psu grozi dożywocie. - znalezione w ogłoszeniach

przeciw światu
miał tylko dwie szczęki
dwie szczęki uzbrojone w zęby
to mało

bo gdzie filozofia bytu
gdzie teologia
gdzie wiara w białość

on wierzył tylko w ręce człowieka
przynoszące pożywienie
a czasem śmierć

H. Poświatowska

Brutus należy do tych psów, które zostały stworzone do pracy z człowiekiem: uważny, czujny, mądry, skupiony na przewodniku. Za swojego pana bez wahania poszedłby w ogień, oddałby za niego życie. Niestety Brutus już od dawna nie miał pana. Jego pani zmarła, a on trafił w ręce kata.

Życie Brutusa przez ostatnie dwa lata to przerażające pasmo cierpienia. Był bity, kopany, głodzony. Żeby nie mógł się bronić, przywiązywano go do kaloryfera. Buciorami wybito mu zęby. W końcu ktoś ulitował się nad wyjącym z bólu stworzeniem. Znęcanie się zgłoszono na policję. Panu założono sprawę w sądzie. Pies trafił do schroniska.

Na początku myśleliśmy, że Brutusowi nie uda się pomóc. Ze wszystkich uczuć pozostał tylko strach. Na widok człowieka przerażony rzucał się na kraty. Nie chciał gryźć. Nauczono go jednak, że żeby przeżyć, musi się bronić. Robił wszystko, żeby nas wystraszyć. Jego doświadczenie podpowiadało mu, że z człowiekiem do boksu wejdzie ból.

A jednak szlachetna natura zwierzęcia przeznaczonego do współpracy zwyciężyła. Brutus powoli nabiera wiary, zaczyna nam ufać. Prosi o spacery, pozwala sobie założyć kaganiec. Chce być głaskany.

Sprawa człowieka, który się nad nim znęcał rozgrywa się w sądzie. A Brutus?
Został skazany na dożywocie bez rozprawy.

Pies jest już stary i schorowany. Ma 11 lat. Kiedyś był piękny. Starość i lata cierpienia odebrały mu dumną postawę. Sierść zmatowiała, oczy zaszły bielmem. Po dawnym Brutusie został wrak.

Takie zwierzęta jak Brutus nie potrafią żyć, gdy nie mają dla kogo. W schronisku powoli gasną. Czy przed śmiercią zdąży jeszcze zaznać ludzkiej miłości? Będzie mu dane wyjść na spacer przy nodze ukochanego pana?


Brutus nie należy do łatwych psów. Dramatyczne przeżycia wywarły piętno na jego psychice. Nie jest niebezpieczny, ale jeśli poczuje się przyparty do muru, może ugryźć. Szukamy dla niego domu bez małych dzieci. Najlepiej z ogrodem, żeby mógł zamieszkać w kojcu zanim zaufa nowemu opiekunowi.

Brutus urodził się dobrym, mądrym, łagodnym psem. Został potwornie skrzywdzony przez człowieka. Tak bardzo chcielibyśmy, żeby ostatnie dni jego życia były spokojne i radosne.

Brutusowi nie zostało dużo czasu. Boimy się, że nie zdążymy znaleźć kogoś, kto wynagrodzi mu przeżyty ból.

Kontakt w sprawie adopcji:
Schronisko OTOZ Animals "Ciapkowo" w Gdyni
tel. 58 622 25 52
pn. - pt.: 11.00 - 17.00
sb.: 11.00 - 16.00
nd.: 11.00 - 15.00
ciapkowo@neostrada.pl

Zima nadszarpnęła zdrowiem Brutusa. Staruszek ma problemy ze stawami. Osoby, które chciałyby mu pomóc, ale nie mają warunków, żeby zabrać go do domu, prosimy o prezent w postaci wzmacniającego stawy preparatu Doppelherz activ na stawy. Wszystkim osobom wielkiego serca w imieniu Brutusa serdecznie dziękujemy!

żródło
fot. z ogłoszenia. Pies przebywa w schronisku w Gdyni. Ruszyło mnie to ogłoszenie, więc zamieściłam. Może dzięki temu świat dla tego psa stanie się lepszy... może szczęście się do niego uśmiechnie....
więcej fotek, w ogłoszeniu. Kliknij link z napisem źródło, nad zdjęciem)

Tekst Fundacji AST, znaleziony na FB. Ja bym w tym tekście zamieniła słowo: "pitbll" na "ttb".

Kiedy widzisz na ulicy pitbulla to jak reagujesz? Przeciętny człowiek spina się na sam ich widok, zabiera swoje dzieci i przechodzi na drugą stronę ulicy.

Pitbulle powszechnie mają reputację psów morderców, walecznych wojowników, atakujących bez ostrzeżenia.
Reputację tę zdobyły poprzez ludzką dezinformację, a nie poprzez swoje zachowanie.

To jedna z ulubionych ras w Stanach. W czasie trwania I wojny światowej brała udział w działaniach wojsk, niejednokrotnie była nazywana bohaterami narodowymi. Pitbulle są postrzegane jako najlepsi przyjaciele dzieci, noszą przydomek "dogs nanny". Z uwagi na swoją inteligencję, spryt, brały udział w wielu filmach m.in. znanej komedii "Nasza banda", a także "Mali hultaje".

Przez lata pitbulle przeszły metamorfozę. Obecnie to psy typowo domowe, towarzyszące, z ogromny zapałem do pracy. To jedna z najbardziej wszechstronnych ras na świecie. Dzisiaj są to psy czynnie wykorzystywane w różnego rodzaju służbach - policji, przy wyszukiwaniu ludzi i zwierząt.
 Kochające dzieci, dorosłych, seniorów. Otwarte na świat, na nowe wyzwania.
Rasa dla ludzi energicznych, mądrych, odpowiedzialnych. Kochana rasa, ale nie dla każdego. Z uwagi na swoją nieprzeciętną inteligencję musi mieć mądrego, czytelnego przewodnika, który będzie pitbulla prowadzić mądrze przez świat. Te psy mają "niebezpieczną inteligencję".

Każdy kto chce nabyć do swojej rodziny pitbulla powinien najpierw zapoznać się z historią rasy, jej potrzebami, wadami, zaletami.

Idealnym sloganem określającym rasę jest:
Pitbull jest jak Media Markt,
 Nie dla idiotów".

źródło



niedziela, 26 maja 2013

pogryzienia cd


Czy liczba pogryzień jaką słyszymy w mediach jest  prawdziwa?
Pogryzienia zdarzają się często, podobnie jak zdarcie skóry z kolan, wybite palce, upadki, choć nie zdarzają tak często, jak którekolwiek z tychże. ‘Nie tak często’ określone jest na podstawie standardów, używanych do oceny ryzyka. W USA żyje około 60 – 64 milionów psów (jeden na około 4-5 mieszkańców), większość z tych zwierząt ma kontakt z różnymi ludźmi każdego dnia, co daje lekko licząc dziesiątki miliardów godzin wzajemnej interakcji każdego roku.
Tak jak wszystko na masową skalę niesie pewne ryzyko… 180 milionów ludzi w USA każdego roku uczestniczy w jakiś sportach, przynajmniej od czasu do czasu. Łączny czas poświęcany na sport jest prawdopodobnie dużo niższy niż łączny czas interakcji z psami. Jednakże ER (izby przyjęć – pomoc doraźna) leczą co roku 13 razy więcej kontuzji, wypadków związanych ze sportem, niż z psami. W tak dużej skali można uznać kapcie, używane w sypialni za zagrożenie dla zdrowia publicznego (zgodnie z danymi przedstawionymi na rysunku poniżej. Zagrożenie ze strony psów jest mniejsze niż ze strony kapci:




Bardziej wiarygodnym źródłem danych dotyczących pogryzień od wspomnianego raportu, od którego zaczęła się cała medialna nagonka, jest roczne zestawienie wypadków leczonych w izbach przyjęć (emergency room). Wypadki związane z psami klasyfikują się w dole skali 340 784 przypadków rocznie. Wypadki leczone w ER (izbach przyjęć):


Z tej ogólnej liczby pogryzień 92,4% uzyskuje wartość według ISS (Injury Severiy Score – skala pomiaru dotkliwości zranień) – 0 (zero – brak uszczerbku na zdrowiu), 7,5% ISS – 1, 0,076% ISS 2+ (klasyfikacja ta oznacza: 1-3: „mały uszczerbek na zdrowiu”, 4-7 – „umiarkowany”, 8-15: „poważny”, 16 i powyżej – „bardzo poważny do krytycznego”:


Według danych zebranych z ER, psie ugryzienia ogólnie są mało poważne w stosunku do jakiejkolwiek innej klasy wypadków, skutkujących koniecznością wizyty w ER. Przeciętne psie ugryzienie uzyskuje 1 w klasyfikacji dotkliwości skutków zdrowotnych danego wydarzenia (1 – oznacza, iż osoba wraca do zdrowia szybko bez trwałych uszczerbków, 6 oznacza śmierć). W innej perspektywie: leczenie w ER dla zdarzeń związanych z upadkami klasyfikuje się w granicach 4 według tej skali, co oznacza, że pełne wyzdrowienie zajmuje tygodnie, do miesięcy lub skutkuje trwałymi uszczerbkami na zdrowiu (porównanie dotkliwości wypadków pomiędzy upadkami a pogryzieniami zostało dokonane na podstawie badań przeprowadzonych w Pennsylvania Department of Health w latach 1994-1995, do badan użyto tych samych metod pomiaru, dane były gromadzone i przetwarzane w taki sam sposób i pokrywały wszystkie przypadki z wizyt w ER, a nie tylko próbki). Liczba psich pogryzień (według rocznego badania w National Center for Injury Prevention and Control) wynosi 12-15 zagryzień i 368 tys. wizyt w ER (liczba zbliżona do podawanej wcześniej liczby 340 748 z innego źródła). Niektóre publikacje porównują ją z liczbą 17 przypadków śmierci i 205 tysięcy wizyt w ER, związanych z wypadkami spowodowanymi przez używanie wyposażenia placów zabaw. W takim porównaniu zapomina się, iż liczba rocznych psich pogryzień dotyczy całej populacji ludzi (od najmłodszych do najstarszych), tymczasem liczba wypadków na placach zabaw dotyczy tylko dzieci poniżej 14 roku życia, stanowiących 21 procent całej populacji. Dodatkowo prawie połowa wypadków związanych z placami zabaw (45 procent) to obrażenia poważne - obrażenia wewnętrzne, wstrząsy mózgu, przemieszczenia, złamania i amputacje kończyn. Więcej niż 3% wypadków związanych z placami zabaw wymaga hospitalizacji. Tymczasem liczba przypadków pogryzień, które kończą się hospitalizacją sięga od 1 do 1,6 % wszystkich przypadków pogryzień zgłoszonych z ER. Według danych z „US Consumer Product Safety Comission: NEISS data for 2003” większa liczba wizyt w ER w porównaniu do pogryzień psów, wynika z użycia: drzwi (około 400 tys.), lóżek (około 500 tys.), stołów i krzeseł (około 620 tys.). Analiza dotkliwości psich pogryzień pozwala wyjaśnić fenomen, dlaczego dzieci, które zostały pogryzione przez psy, nie boją się psów bardziej, niż dzieci, które nie były pogryzione. W końcu dzieci te również lubią rowery, mimo, iż prawdopodobnie chociaż raz w życiu z nich spadły. Te pogryzienia, które skutkują koniecznością hospitalizacji, kosztują podatników mniej niż, na przykład upadki: ISS dla pogryzień -1,5, dla upadków ponad 6, liczba dni spędzonych w szpitalu: dla pogryzień 3,5 dnia, dla upadków 7,5 dnia, koszt leczenia, pogryzienia: 7 tys. dolarów, upadki 13 tysięcy. (źródło danych: “Pennsylvania Department of Health, Injury Profiles monographs, 1994 i 1995”) Psy nie są też najbardziej niebezpiecznymi udomowionymi zwierzętami, znacznie więcej wypadków związanych z końmi wymaga wizyt w ER (około 11 tys. na każde milion zwierząt, psy: ponad 5 tysięcy na milion zwierząt), zaś więcej wypadków śmiertelnych związanych jest z bydłem, niż z psami.

żródło

piątek, 24 maja 2013

Związek toksyczny w praktyce. Historia prawdziwa


Poznali się przez mamę Natalii. Nawet byli ze sobą jakiś czas, ale pociąg Wodzireja do alkoholu zakończył związek.
On poznał kogoś, myślę, że był z nią szczęśliwy. Spędzali dużo czasu, on nie odstępował jej na krok: wspólne imprezy u znajomych, picie to było ich życie.
Jednak związek miał ciemniejsza stronę… Wodzirej potrafił uderzyć Emilę, wulgarnie odnosić się do niej w towarzystwie. No ale skąd też miał czerpać przykłady, skoro sam jest z rozbitej rodziny…
Natalia wiodła życie bujne towarzysko, także w relacjach damsko – męskich, bliskich relacjach…
Z czasem Emila nie wytrzymała upokorzeń, przemocy, a może zwyczajnie poznała kogoś kto miał do zaoferowania więcej. Choćby nawet lepsze traktowanie…
Wodzirej został sam. Sam chodził do znajomych, pił…
Nie wiem ile trwała samotnia, w każdym razie Wodzirej i Natalia zeszli się ponownie. Związek, co jest nie pewne zaowocował ciążą.
Nie wiem od którego momentu, bo nie mam dużego kontaktu z nimi, może wiele szczegółów alkowy nie znam. Lecz odkąd pamiętam Natalia chodziła nastroszona, naburmuszona, nie znam powodu. Mniemam, że może związek z Wodzirejem? Problemy w domu (temat na osobny wpis…)?
Gdy jeszcze ciąża nie była widoczna już biegała w poszukiwaniach ukochanego. Nachodziła znajomych, z pytaniem: „czy jest u Was Wodzirej?, nie odpowiada na telefony, możecie do niego zadzwonić?” „masz coś na koncie?”. I tym podobne.
Przykry widok, mijają miesiące. Natalia dobija się telefonami, domofonami i na wszelkie sposoby.
Wodzirej izoluje się w swoim świecie: picia, palenia… w ręcz ukrywa się, co może wyglądać kuriozalnie, jednak z całą pewnością takie nie jest. Czuje się zaszczuty bojąc się, że jak pójdzie do znajomego, a nie daj Boże spotka go ktoś z rodziny Natalii, ktokolwiek… ambaras gotowy! Telefony, domofony, pukanie do drzwi… trzeba przyznać, że nie popuści, jak ma trop! On boi się wyjść, unika kontaktu z nią, gdyż to oznacza krzyki, i bicie.
Dlaczego nie zakończy tego? No bo czasem Natalia do sexu potrzebna. Mówi, że zrywał z nią, ale co to zmieniło?! Były nawet rozmowy z rodziną, sąsiadami a rodziną. Na przykład o awantury na klatce. Ale co to daje skoro Wodzirej raz ją unika a innym razem „bzyka”.
Stanęło na tym, że Natalia może odwiedzać Wodzireja w określone dni, i przebywać przez ustalony czas.
Współczuję Natalii bo nie ma oparcia ani w mamie, czy jej „partnerze”, nie ma oparcia w ojcu, czy młodszy młodszym rodzeństwie, zbyt młodym…
Natalia nie szuka pomocy, nie zamierza zwiększyć swojej świadomości, nie szuka wyjścia. No może po za jednym: towarzystwem Wodzireja.
Termin porodu ma na połowę sierpnia , i nie wiem co dalej z nią. Ani jej rodzina ani Wodzireja nie czuje się  w jakikolwiek sposób zobligowana do pomocy. A Wodzireja włączając w to rodzinę mało obchodzi los matki i dziecka. To jest szalenie okrutne! I godne najwyższego potępienia.
Nie wiem co będzie dalej? Wodzirej ma wątpliwości czy to jego dziecko, więc mówi o testach genetycznych jak dziecko się urodzi, a do tego czasu  ma w nosie.
Podejrzewam, że żadnych testów nie będzie bo i za co? NFZ tego nie refunduje, a koszty badań przekraczają możliwości finansowe ojca (?) i jego rodziny. Znając ich zamiłowanie do picia, palenia i tym podobnych nie pewne czy znajdą się środki na sprawdzenie ojcostwa.
Dziewczynie współczuję, gdyż jest sama, bez oparcia… jej mama ma partnera, tata od niedawna nową panią… Dziewczyna sama nie jest do końca świadoma trudów i wyzwań które stoją przed nią…
Zachowuje się infantylnie, jak dostaje pieniądze chodzi po sklepach, kupując ciuchy i inne przyjemności, także dla Wodzireja, który ni Em skrupułów by wyciągać pieniądze od ciężarnej…


czwartek, 23 maja 2013

Druga strona medalu:


Wiele nasłuchałam się na temat agencji pracy za granicą. O karach niesłusznie nakładanych, oraz upokorzeniach jakie serwuje każdego dnia rzeczywistość emigracyjna. Zwłaszcza demoniczne agencje. Kuzynek mi naopowiadał historii jak to w lesie zostawiali… no ale ile w tym prawdy...? Polacy tacy jak mój kuzynek są wyjątkowo obłudni ale o nim kiedyś pisałam… dlatego chciałam poznać drugą stronę medal

Wysłuchajmy więc historii:

Początki maja. Ruszamy z agencją pośrednictwa pracy. Jesteśmy jeszcze zieloni jak to wszystko działa, ale już zaczynamy. Mamy dwóch pierwszych pracowników - określeni i zweryfikowani droga telefoniczna - fachowcy. Przyjechali, mąż się pyta; a gdzie wasze stroje robocze? Wyobraźcie sobie sami te zabrudzone trampole i podarte jeansy. Nic, jedziemy do sklepu ich okupić. A gdzie wasze narzędzia pracy? Nie było miejsca w rozklekotanej Corsie. Nic jedziemy do sklepu ich okupić. W końcu ich wygląd zewnętrzny to wizytówka naszej firmy. Stawka €10,- netto na godzinę (ponieważ początki prowadziliśmy w domu a i pracownicy mieszkali u nas, myślę, że stawka w sam raz). Umowa - pierwsze dwa miesiące mieszkacie za darmo (każdy miał osobny pokój) ale w zamian pomagacie przy remoncie w domu w weekendy. OK, nie ma sprawy. Po dwóch miesiącach stawka za mieszkanie = €150,- na miesiąc za osobę (mamy vrijstande woning na hipotekę - ot, tak żeby chociaż na opłaty starczało, a €300,- to w sam raz na to)    Pierwsza praca: murowanie. Może i fachowcy w Polsce ale klinkieru na holenderski styl kłaść nie umieją. Na drugi dzień już w pracy się nie muszą stawiać, bo wszystko co zrobili i tak zostało wyburzone.    Druga praca: ustawianie ścian działowych. Niestety nie kierowali się wskazówkami, zrobili to po swojemu, po polsku, tu coś podłożyć, tam coś przyciąć (mimo iż były to ściany co do milimetra wyliczone, wyprofilowane). Do widzenia    Trzecia praca: ocieplanie budynków. Tutaj chłopcy spisali się świetnie w pełni pokazali swoja fachowość, pracując bez ochraniaczy i okularów, na gole ręce. „Nie szkodzi, w Polsce to ja tyle waty naprzerzucałem!”. Holendrzy patrzą i podśmiewają się. Przyjeżdżamy wieczorem zapytać jak wypadł im dzień. Oprócz tego, że nie rozumieją, że powinni pracować w ochraniaczach, pozostali pracownicy czuja się z nimi dziwnie. Dlaczego? Nie odpowiadają na powitanie „goeie morgen” (w zamian podśmiewają się; huje, huje!), nie jadają na stołówce tylko siadają na krawężniku i swoje jedzenie tam właśnie konsumują. Zdaje się, że rozumieją co się do nich mówi ale w jakiś dziwny sposób wykonują polecenia i tak po swojemu.   No, ale dobra, dali chłopakom szansę i tak mogli tam pracować następne 3 miesiące. Dobra praca, wychodzą na czysto €1600 miesięcznie.    A teraz powróćmy do domu w którym panowie mieszkają i pewnych ustaleń. Więc już piąty weekend z rzędu materiały stoją, a panowie siedzą i piwko piją. Na szósty weekend mówię: chłopaki za dwa tygodnie zaczynacie płacić czynsz, proszę uporajcie się z remontami. „Szefowa! Damy rade!”. No i wzięli się za te remonty. Przyszedł dziewiąty tydzień; czas wypłaty. Przepracował 40 godz. a ja daje mu do reki (bo on na konto nie chce, nie ufa żydom z banku) nie €400,- a €250,- i tłumaczę, że te €150,- to za czynsz (zaznaczam, że tyczy się to tylko jednego pracownika, bo drugi zapytał dopiero na drugi dzień gdzie wzięłam jego €150 - jak wytrzeźwiał, bo nasz fachowiec wybrał się do naszego sklepu spożywczego i odkrył tam tanie wina). No, jak przecież my robimy ci remonty (i tutaj szefowa zmieniła nazwę na: ty obleśna świnio, ty q...wo, ty złodzieju pierd...ny....) mąż przyjechał późno w nocy (załatwiał zresztą dodatkowa prace) a ja w sypialni zamknięta z moim 3 letnim wtedy synkiem trzymam telefon na którym jest już może z pięć wiadomości od żony tego pana, że ona mnie wykończy, że ja go okradam z €150, że przyjedzie po mnie ekipa. Mąż dostał białej gorączki, ale do rana nic nie zrobił. Chłopaki rano jak gdyby nic pojechali do roboty.   Po przyjeździe z pracy mąż (z asysta sąsiadów) na nich czekał i powiedział co o tym myśli. Pan A płakał i przepraszał; tylko byle byśmy go nie wywalali bo on żonie obiecał... Pan B powiedział, że w sobotę przyjedzie po niego ekipa i wraca do Polski bo u złodziei nie będzie pracował. Ja go się pytam czy to chodzi tylko o ten czynsz? A on bezczelnie mi mówi, że jak kapałam synka to on wszedł do mojego biura i przejrzał faktury i teraz on wie UWAGA: ILE JA NA NIM ZARABIAM!!!!   Ja nie miałam już więcej siły ani chęci tłumaczyć; co to jest biuro pośrednictwa pracy, bo jak takiemu ,,fachowcowi,, wytłumaczysz podatki, prowizje, ubezpieczenia, dodatki sektorowe?


źródło



środa, 22 maja 2013

uwaga uwaga!

Zwyciężczynią mojego drugiego rozdania została wylosowana:


monikasia



Gratuluję!

Wszystkie osoby, które brały udział w rozdaniu otrzymują nagrody niespodzianki! Proszę o podanie danych do wysyłki:) na maila czerwonafilizanka@gmail.com

Proszę o przesłanie danych teleadresowych!

Podkreślam:

Zwycięzca zobligowany jest wysłać dane niezbędne do wysyłki (imię nazwisko adres) w ciągu trzech dni od ogłoszenia wyników.
Jeśli zwycięzca nie poda danych do wysyłki w przeciągu trzech dni kalendarzowych, wówczas nagrody przechodzą na następne rozdanie

Życie seksualne osób niepełnosprawnych


Dziwny temat? W wielu osobach wywoła zdziwienie, zmieszanie… no bo jak „warzywo” może mieć potrzeby seksualne? Czyż nie?
Jak to! – oburzy się nei jedna osoba to jest człowiek! Tak, zgadza się jest to człowiek, którego egzystencja nie sprowadza się jedynie do jedzenia i wypróżniania, już nawet zwierze na przykład pies potrzebuje czynników zewnętrznych. Ale nieeee… opiszę Wam coś co jest dla mnei nie do przeskoczenia:
Byłam kiedyś na praktykach w Domu Pomocy Społecznej, taki jeden dzień zorganizowany w placówce.
Nasze zadanie miałyśmy podejść do łóżka chorego z uśmiechem i zapytać jak się czuje.
Kurwa! A jak taka osoba ma się czuć? Leży przykuta do łóżka, bez znajomych, przyjaciół wegetując w jakieś państwowej placówce. Jedna z koleżanek była oburzona gdyż na pytanie: „w czym Panu pomóc?” usłyszała: zrób mi loda. Jak to usłyszałam sama poczułam się dotknięta, lekko oburzona poufałością…
Dziś jestem starsza, i mniemam, że Pan mógł faktycznie mieć potrzeby, albo zwyczajnie poczuł, że Julita zawraca mu głowę, gdyż on chce być sam, chce zwyczajnie spokoju.
Co nie zmienia faktu, że zachowanie było chamskie, wulgarne i nie powinien tak reagować. Co nie zmienia faktu, że za jakiś czas przyjdzie inna praktykantka z przyklejonym sztucznym uśmiechem i pytaniem: w czym Panu pomóc? A w czym mu pomoże? Wróci zdrowie? Sprawi, że powróci do społeczeństwa?
Zdrowia nie wróci. A niepełnosprawność przekłada się, na poczucie atrakcyjności. No w końcu żyjąc na marginesie społeczeństwa będąc odbiorcami działań charytatywnych i opiekuńczych sa postrzegani jako obciążenie dla społeczeństwa.
Dlatego skoro niczego nie wnoszą do życia społecznego dlaczego dawać im więcej niż minimum?! Kiedyś osoba niepełnosprawna nie miała najmniejszych szans na pracę. Dzięki kampaniom społecznym, oraz ulgom dla pracodawców sytuacja uległa poprawie. W przypadku osób z częściową niepełnosprawnością. Ale nie każdy rodzaj dysfunkcji umożliwia podjęcie pracy.
A co dopiero na życie osobiste czy seksualne.
Próby zmiany w krajach bardziej rozwiniętych ujawniły jak głęboko tkwiły stereotypy mentalne.
Innym problemem jest niepełnosprawność wrodzona innym nabyta. Rodzice niepełnosprawnego dziecka widzą jego chorobę, a tematy intymne będą albo bagatelizowane, albo unikane. Pomijając fakt, że mało rodziców rozmawia z dziećmi o seksie, to jeszcze potęguje fakt, że przecież osoby dysfunkcyjne sa wykluczone z tej sfery życia oraz chęć zaoszczędzenia dziecku bólu jaki sprawi owa prawda.
Osoby z niepełnosprawnością nabytą jako dorośli doświadczeni seksualnie pragną powrotu do owej aktywności. Brak aprobaty, społeczne tabu rodzą  kompleksy, obawy przed niepowodzeniem w realizacji intymnych potrzeb. Oraz do tłumienia potrzeb.
Łatwiej mają osoby żyjące już w związkach, ich presja społeczna nie dotyka. Z całą pewnością są to osoby zaangażowane uczuciowo, otwarte na drugą stronę.
Badania wskazują, że 85% partnerów uznało związek w którym się aktualnie znajduje za udany, a ok. 50% badanych stwierdziło, że obecny związek jest bardziej satysfakcjonujący od wcześniejszych. Badani określili także najważniejsze pozytywne cechy związków z paraplegikami.
Były to: zaangażowanie emocjonalne, wzajemne porozumienie oraz otwartość niepełnosprawnych partnerów na różne formy współżycia seksualnego. 



W Szwecji czy Holandii aktywizuje się seksualnie osoby niepełnosprawne poprzez:
Usługi seksualnego partnera (sexual helper)
Wydzielanie czasu na realizacje potrzeb seksualnych
Finansowanie usług (osoba niepełnosprawna otrzymuje środki od Państwa na cele seksualne).
Wyobrażacie sobie co by się działo jakby w Polsce próbowano zrealizować podobne pomysły? Reakcja społeczeństwa? Nie mówiąc już o konserwatywnych… no no no…
Rozumiem, że dla społeczeństwa targanymi problemami natury bytowej pomysł usługi seksualnej dla osoby niepełnosprawnej może wywołać żywe negatywne emocje, ale z drugiej stronny czy w obec tego przestaje istnieć potrzeba, choćby nie wiem jak ogromne emocje temat wywołał…
A sami niepełnosprawni? Myślę, że to ich decyzja. Jednak myślę, że taka forma jak dofinansowanie spotkałaby się z aprobatą:D.
Już widzę protesty, że zubożanie tej sfery życia, spłycanie, zezwierzęcenie  gdyż wyklucza zaangażowanie uczuciowe. Usługa wprawiałaby w zażenowanie odbiorcę usługi, poprzez instrumentalne traktowanie. Widziałam program w którym świadcząca usługę kobieta „terapeutka seksualna” robiła to z większym oddaniem, poszanowaniem i zrozumieniem dla człowieka niźli wielu urzędników i innych osób biorących pieniądze za to by służyć ludziom.
Zmniejsza motywacje do poszukiwań partnera do udanego związku – ktoś powie. No przepraszam a jakie możliwości poszukiwań ma osoba niepełnosprawna przykuta do łóżka? Pójdzie na imprezę? Kółko zainteresowań? Znajdzie w Internecie. No to ostatnie wydaje się bardziej prawdopodobne, jednak czy osoba świadoma swojej atrakcyjności społecznej, a w ręcz odrzucenia, podejmie próby poszukiwań?! Czy „seksualna terapeutka” która przyjdzie nie koniecznie na sam seks, ale na pieszczoty, rozmowę nie da czegoś tak niezwykłego osobie niepełnosprawnej?! A jednocześnie czyż nie tak bardzo potrzebnego?!
Po za tym kto powiedział, że usługa musiałaby być obowiązkowa. A przyznana kwota stricte na ten cel. Tu pozostawiłabym wolność w tej kwestii czy woli usługę, coś dla siebie czy na cokolwiek innego spożytkuje środki.
No tak, ale czy w kraju w którym jest taka nędza, gdzie z bliska 40 milionów obywateli względy ekonomiczne wypędziły na emigracje za granice kilka milionów osób w wieku produkcyjnym?
Gdzie brakuje pieniędzy na pomoc medyczną, leki…
Pieniądze które urzędnicy przyznają sobie jako nagrody za dobrze wykonaną pracę. Ogromna część funduszy którą pochłania coraz większa liczba urzędników….



I nagrody dla nich…
A niepełnosprawni? No cóż żyją na marginesie społeczeństwa znosząc upokorzenia jakie serwują im „łaskawcy” i inni „dobrodzieje” na przykład MOPS.
Czy w takim układzie jest możliwe przełamanie barier interpersonalnych? Tak głęboko tkwiących w społeczeństwie jak i samych niepełnosprawnych?!
Przecież potrzeby i pragnie ich realizacji pozostaną. Seks, zmysłowość ale i rodzicielstwo to coś boli… a przecież kobieta na wózku także może realizować siebie jako matka.
Kampanie społeczne, szkolenia mogą pomocnie walczyć ze stereotypami i uczulać na potrzeby osoby dotknięte dysfunkcją. Programy dla osób chorych mogą pomóc.
Prędzej pełnosprawna kobieta zwiąże się z niepełnosprawnym mężczyzną niż na odwrót. Kobiety mają problem i nie pomaga tutaj osobowość, wzbudzanie sympatii, zaradność, mądrość…
To kobieta jest zdolna do poświęceń. Mężczyzna już się różni w tym względzie! Po za tym co powie rodzina, koledzy, jak on będzie wyglądał z kobietą…
A przecież chyba nie zależnie od stopnia sprawności tak samo chcemy się realizować w nawet tym z najintymniejszych aspektów życia… 

źródło internet.


powyższe zdjęcie jest kadrem z filmu "Sesje" z 2012 roku.Na koniec przytaczam wiersz z filmu, autorstwa głównego bohatera. Osoby niepełnosprawnej:

Pozwól mi dotykać się słowami, bo mam dłonie wiotkie jak puste rękawiczki.
Niech moje słowa pieszczą Twoje włosy, przesuwając się po plecach.
Łaskoczą Cię w brzuszek, bo moje dłonie lekkie i zwinne jak cegły, nie słuchają moich życzeń.
I uparcie odmawiają wcielania w czyn moich najcichszych pragnień.
Niech moje słowa wkroczą w Twoje myśli, zbrojne w pochodnie.
Wpuść  je bez obaw do swojej jaźni, by mogły Ci nieść delikatną pieszczotę

Mark O’ Brien

Film serdecznie polecam. Kliknij tutaj by zobaczyć film online

poniedziałek, 20 maja 2013

Małżeństwa mieszane


Wyjazdy zagraniczne,  wiążą się z poprawą jakości natury bytowej. Życie za granicą to także nowe znajomości koleżeńskie, przyjaźnie i miłości. Po za tym mamy dobrodziejstwa jakim jest na przykład Internet…  Dziś o małżeństwach mieszanych.
Z całą pewnością początki są fajne, emocjonujące, na tyle że nie widzimy wielu rzeczy.  Ale taka jest pierwsza faza związku. O tyle o ile w tym sielankowym okresie jesteśmy skłonni przymrużyć oko, więcej dać od siebie to jednak ta faza jest ulotna. Przychodzi inna a z nią nieunikniona proza życia codziennego. A co za nią idzie? Także decyzje życiowe, poważne. I co wówczas? Może okazać się, że druga strona już nie jest tak spolegliwa.
Kiedyś widziałam program w TV o dziewczynie która zakochała się w Turku, wszystko było ok. ślub, dzieci, i pewnie tak było by dalej gdyby kobieta nie zoriętowała się, że jej mąż macza palce w handlu narkotykami. Chciała odejść, a to okazało się nie takie proste. Próba ucieczki  zakończyła się pobiciem przez męża i teścia. Drugie podejście było bardziej udane. Zabrała do Polski dziecko i schroniła się u matki, drugiego nie zdołała zabrać. Niestety mąż odnalazł ją i w bestialski sposób zamordował.
Wiem, to mogło się zdarzyć nie koniecznie podczas związku z muzułmanem. Ale oni są szczególni…
Często słuchając o nich widzę różnicę, pomiędzy nimi a cywilizacją zachodnią. Jest to przepaść nie do przeskoczenia. Oczywiście są różnice kulturowe pomiędzy krajami naszej cywilizacji, ale nie są one tak ogromne!
Jak to przekłada się na związki? Różowe okulary początkowej fazy potrafią skutecznie zmienić obraz jaki widzimy. Często zachowania są też inne, oto post z forum:
"Hej    Mój problem polega na tym, ze jestem w związku z muzułmaniem, razem mieszkamy od roku we Francji i bardzo sie kochamy, generalnie wszystko jest cudowne do czasu kiedy nie zaczynamy mówić o Religi na pytanie: Czy jeśli miałbyś do wyboru ożenić sie ze mną, osoba która kochasz, a z jakąś muzułmanką , odp. że z muzułmanka, bo religia jest dla niego najważniejsza   możemy być ze sobą ale małżeństwo nie wchodzi w grę jeśli nie jestem , itp itd   ja nie mam nic do jego religii, religia, nie powinna ingerować w życie uczuciowe ludzi, jeżeli chce to niech ja praktykuje,    wiem ze islam zezwala na ślub muzułmanina z chrześcijanka, ale on był przez cale życie wychowywany w kraju arabskim, i nie dopuszcza nawet takiej myśli   Powiedziałam mu że będę respektować jego religie i zwyczaje, nawet mogę niektóre praktykować ( cóż nie picie alkoholu nie jest znowu jakimś wyrzeczeniem)   ale boje sie ze i tak będę musiała zmieniać wiarę żebyśmy mogli zostać razem cale życie   Jak myślicie   mam mu dać więcej czasu, żeby w tej laickiej Francji oddalił sie od tych swoich konserwatywnych myśli?   w każdym razie nigdy nie będę mieszkać w kraju arabskim, myślę o zwykłym ślubie ( ewentualnie ) cywilnym w urzędzie ( ale on mówi ze to to samo )   Ja naprawdę go kocham, proszę piszcie co o ty sadzicie z góry dzięki za odp"
   Niemiec, Anglik, Holender czy Włoch… mimo podobieństw i chemii są jednak różnice, tradycje, mentalność i język. Często właśnie ta inność przyciąga rozwija (mobilizuje do poznania języka kultury…) a czasem sprawia, że nie możemy z kimś żyć.
Czasem wyjściem jest kompromis, ale ile i jak często? W końcu związek to dwie osoby, no chyba, że ktoś decyduje się zrezygnować ze swojego i podporządkować się. Moje pytanie na ile?
Ognisty seksowny Włoch, czy Hiszpan namiętny niestety nie koniecznie stale do tej samej kobiety…
Zimni mieszkańcy krajów północnych… flegmatyczni Anglicy, Niemcy pedantyczni którym brak spontaniczności… zanim zaczniemy kierować się stereotypami zastanówmy się jakie o nas są stereotypy.



niedziela, 19 maja 2013

Dzisiejsze nieśmiałe dziecko, to to, z którego wczoraj się śmialiśmy. Dzisiejsze okrutne dziecko, to to, które wczoraj biliśmy. Dzisiejsze dziecko, które oszukuje, to to, w które wczoraj nie wierzyliśmy. Dzisiejsze zbuntowane dziecko, to to, nad którym się wczoraj znęcaliśmy. Dzisiejsze zakochane dziecko, to to, które wczoraj pieściliśmy. Dzisiejsze roztropne dziecko, to to, któremu wczoraj dodawaliśmy otuchy. Dzisiejsze serdeczne dziecko, to to, któremu wczoraj okazaywaliśmy miłość. Dzisiejsze mądre dziecko, to to, które wczoraj wychowaliśmy. Dzisiejsze wyrozumiałe dziecko, to to, któremu wczoraj przebaczyliśmy. Dzisiejszy człowiek, który żyje miłością i pięknem, to dziecko, które wczoraj żyło radośćią. - Donald Russel



Mam wrażenie, że Sylwia ma do mnie żal że nie zaprosiłam jej na imprezę imieninową. Jako, że nie może mi tego wprost powiedzieć… no bo co mi powie? A z drugiej mogłaby usłyszeć prawdę. No bo jak była z tym swoim Italiano to szczerze powiedziawszy nigdzie mnie nie zaprosili. Zawsze we dwoje, hermetycznie zamknięci zakochani. Nie wiem dlaczego. Może dlatego, że byłam sama? Swoje święta spędzała na wycieczkach zagranicznych, a ja cóż… mogłam cieszyć się jedynie jej szczęściem, i cierpliwie czekać na nadejście własnego. Co nie znaczy, że bym też nie chciała sobie pojechać, zwiedzić, zobaczyć, oderwać się, odpocząć… ale przez sympatię życzyłam jej szczęścia i powodzenia, by jej naprawdę się ułożyło. Nie miałam jej za złe, że nie zaprosiła mnie jak mieszkała we Włoszech, czy w UK.
W końcu tamtego roku wróciła do kraju, rozstała się.
My z Robercikiem zapraszaliśmy ją na obiadki, on obiadek, ja jakieś ciacho; skromne, ale jednak.   Z zadziwieniem słuchałam frustracji na temat wartości pierścionka zaręczynowego gdy go sprzedała. Rozumiem, że ludzie mają sentymentalny stosunek do takich rzeczy. Ale ona miała nadzieje, że ten kawałek metalu zabezpieczy jej przyszłość w jakieś mierze. Zadziwiła mnie złość frustracja, że inne laski dostają auta, mieszkania, białe złoto…
A wycieczki zagraniczne na których ja mogłam jedynie być wirtualnie? Ok. nie moja sprawa.
Ale skąd w takim razie nagły chłód, wyraźnie odczuwalny, normalnie nie do poznania dziewczyna, gdy przypadkiem spotkałam ją w urzędzie. Niby nic bo co ma powiedzieć? Kolejna darmowa wyżerka przy okazji leczenie kompleksów? Jestem pewna, że spóźnialstwo daje jej rozkoszną świadomość bycia oczekiwaną. Słowa czekaliśmy na Ciebie, i już Sysia w raju!
Zadziwiło mnie jak opowiadała o koncie w banku, by nie płacić za prowadzenie miesięczne przelewała to co on jej przesyłał. Nie pytałam, ale wychodzi, że minimum te 1000 pln. Czyli to normalnie pensja! Wow! Dobry człowiek… skoro byłej narzeczonej pomaga, fajnie z jego strony.
- mmmm to wcale nie jest dużo – burknęła Sysia – moja rodzinka tak uważa.
Jestem pod wrażeniem, przecież porównując mentalność Polaków którzy wypinają się na byłe, nie utrzymują kontaktów, na ulicy nie poznają, mimo, że zapewniali o swej „Wielkiej Pięknej Polskiej Miłości” jak ja to nazywam. Nie stać ich na to by zapytać co u Ciebie? Nie mówię, o smsie świątecznym czy urodzinowym. Bo to wyższa szkoła jazdy. Ale o zachowaniu jak cywilizowany człowiek, zwykłe kilka zdań, słów. To dla Polaka za dużo, przerasta… wow co za dysonans, co za przepaść.
Co do moich imienin, cieszę się z tego jak je spędziłam. Naprawdę było super! Cieszę się, że w pewien sposób oderwałam się, wyluzowałam ciesząc się po prostu. Zwyczajna radość z tu i teraz!
Jednak czuję, że Sysia ma żal. Dziwię się bo nie rozumiem o co?
Dziś miała wolne pojechała nad morze skąd pisała eski. A oto końcówka konwersacji:
- (…) zajebiście jest Angole mnie zaczepiali heh – napisała
- fajni jacyś?
- wiesz ja nie przepadam za „angielskimi” typami. No ale gada się fajnie. Oni lubią dużo pić… heh
- J
- jest beka na maxa;) Ale wiesz gdybym była z Tobą to bym dała się zaprosić a tak to nie chce
- czemu? – naprawdę zdziwił mnie ten sms
- a domyśl się- nie znam ich to wiesz – za 10 minut przyszedł następny – kurwa ale ludzie żyją. Jacht, impreski, to jest  życie ale byli mili i zrobili fotki bo bym sobie nie zrobiła. Heh wykorzystałam ich za free
(pisownia wiadomości zachowana w oryginale)
Nie odpisałam nic, bo zdziwiło mnie zwłaszcza ostatnie zdanie… a tak swoją drogą to do czego ja jej jestem nagle potrzebna?! Skoro sama odwiedziła Finlandię, i dała się gościć, spędzając czas z Finami...